UE pod przywództwem Niemiec zaczyna przybierać kształt bezalternatywnego projektu państwa europejskiego

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Kanclerz Niemiec Angela Merkel wygłosiła 25 stycznia na Światowym Forum Ekonomicznym w Davos ważne przemówienie. O wadze jej wystąpienia świadczy fakt, że było to przemówienie otwierające obrady. Jego celem było przekonanie przedstawicieli branży finansowej i przywódców największych światowych mocarstw, że Europa robi wszystko, aby przezwyciężyć obecny kryzys.

Niemiecka kanclerz wystąpiła - chcąc nie chcąc - w roli przywódcy Unii Europejskiej, dając tym samym do zrozumienia, że jeśli ktoś chciałby zadzwonić do Europy, to powinien wykręcić numer do Bundeskanzleramt. To tam zapadają najważniejsze decyzje na temat przyszłości projektu politycznego o nazwie Unia Europejska.

Nie będę tu szczegółowo referował argumentacji pani kanclerz. Zachęcam do uważnej lektury zainteresowanych. Chciałem tylko zwrócić uwagę na to, co kanclerz Angela Merkel powiedziała na temat najbliższej przyszłości integracji europejskiej.

Otóż oświadczyła ni mniej ni więcej, że pakt fiskalny nie będzie ostatnim krokiem na drodze do większej integracji w Europie. Zapewniła słuchaczy w Davos, że Europa jest "gotowa na więcej zobowiązań":

I believe Europe has now reached a point where the boundaries between foreign policy and domestic policy are slowly blurring. We have to discuss our internal market and our common European Union. And we have to be honest with each other. There’s no use, for example, in simply stating, preamble-style: “We have united for the better.” We have. However, our task today is to transform this Europe into a functioning Europe so that future generations will still want to say it. That means we have to be prepared to hand over more national competences to Europe.

A zatem pakt fiskalny, funkcjonujący pod wdzięczną nazwą "Traktatu o stabilności, koordynacji i zarządzaniu w Unii Gospodarczej i Monetarnej", to tak naprawdę pierwszy krok w kierunku europejskiego superpaństwa. Wszelkie wątpliwości co do tych planów rozwiewa niemiecka kanclerz w wywiadzie udzielonym największym europejskim dziennikom, w tym "Gazecie Wyborczej":

Moją wizją jest unia polityczna, gdyż Europa musi pójść zupełnie własną drogą. Musimy zbliżać się do siebie we wszystkich dziedzinach. Coraz częściej przecież widzimy, że każdy nasz problem jest także problemem naszego sąsiada. Europa to już nasze sprawy wewnętrzne.

Więcej kompetencji oddamy Komisji Europejskiej, która będzie jak europejski rząd. Do tego silny Parlament Europejski. Niejako drugą izbę tworzyć będzie Rada Unii Europejskiej z szefami rządów. I w końcu mamy Europejski Trybunał Sprawiedliwości - jako Sąd Najwyższy. Tak mogłaby wyglądać - w nieokreślonej przyszłości - Unia Europy.

A więc już nie Unia Europejska, lecz Unia Europy...

"Traktat o stabilności, koordynacji i zarządzaniu w Unii Gospodarczej i Monetarnej" to oczywiście dokument, który powiela już istniejące rozwiązania, mające przeciwdziałać nieodpowiedzialnej polityce budżetowej państw UE, zawarte w Traktacie o Unii Europejskiej (tzw. Traktacie z Maastricht) z 1992 r. oraz Pakcie Stabilności i Wzrostu z 1997 r. Jest obciążony tymi samymi słabościami, które sprawiały, że poprzednie regulacje nie były stosowane w praktyce, także przez Niemcy i Francję. Sankcje przewidziane za łamanie tych reguł były uchylane na drodze politycznych ustaleń. Dlaczego więc teraz miałoby być inaczej? To zasadne pytanie stawiają krytycy pomysłów kanclerz Merkel.

Amerykański ekonomista Nouriel Roubini z Uniwersytetu Nowojorskiego, który przewidział w szczegółach w 2005 r. wielki kryzys finansowy, który dotknął Amerykę trzy lata później jest pesymistą co do powodzenia planu ratunkowego dla Europy. Jego zasadniczy zarzut sprowadza się do tego, że europejscy przywódcy nie są w stanie uzgodnić swojego wspólnego stanowiska i walczyć z kryzysem tak, jak robili to Amerykanie. To faktycznie pretensje o to, że Unia Europejska nie zachowuje się jak państwo.

Prezydent Meksyku, Felipe Calderon apelował w Davos o rozbrojenie bomby z opóźnionym zapłonem, która jest w Europie. Inni wytykali przywódcom UE, że pakt fiskalny koncentruje się za bardzo na cięciach i oszczędnościach, które nie wystarczą do pobudzenia wzrostu gospodarczego i wyjścia z długotrwałej recesji.

A zatem recepta w postaci paktu fiskalnego uznawana jest przez wielu za niewystarczającą. W ostateczności realizacja zapisów paktu jest uzależniona od politycznej woli najsilniejszych, tak jak wcześniejsze zapisy w Traktacie z Maastricht i Pakcie Stabilności i Wzrostu. Przez wiele lat było to wykorzystywane do łamania ustalonych reguł, mających zapobiegać życiu ponad stan, który jest jedną z przyczyn obecnego europejskiego kryzysu.

Domaganie się przez światowych przywódców i rynki finansowe zdecydowanych działań ze strony Europy to idealne usprawiedliwienie pomysłodawców działań, zmierzających do stworzenia europejskiego superpaństwa.

Tylko ściśle zjednoczona Unia - powiadają zwolennicy federacji - będzie posiadała zdolność do radzenia sobie z kryzysem i konkurencją na światowym rynku. Kanclerz Angela Merkel przyznaje otwarcie, że pakt jest tylko pierwszym krokiem do realizacji Unii Europy. Wygląda więc na to, że Unia Europejska pod przywództwem Niemiec zaczyna przybierać kształt bezalternatywnego projektu państwa europejskiego.

Polski rząd w osobach premiera Donalda Tuska i ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego już nas do tej nowej Unii zapisał. Tylko, czy my Polacy, naprawdę tego chcemy? I czy na pewno to jedyna droga do uratowania Europy? Podejrzewam, że odpowiedź na te dwa pytanie brzmi: nie.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych