Obalenie raportu ministra Millera to wielki sukces prawdziwego społeczeństwa obywatelskiego. Sukces, który przejdzie do historii

Wdowa po gen. Błasiku i Antoni Macierewicz, Sejm, 24 stycznia 2012 roku,  PAP/Tomasz Gzell
Wdowa po gen. Błasiku i Antoni Macierewicz, Sejm, 24 stycznia 2012 roku, PAP/Tomasz Gzell

W sprawie Smoleńska przełom, dostrzegalny każdym, w miarę obiektywnym okiem. "Wprost" zmienia kurs i przeprowadza wywiad z prof. Biniendą, przyznając, że po 2 latach nie wiemy wiele w sprawie katastrofy. Już chyba wszystkie rodziny smoleńskiej przyznają, że raportu  Millera bronić się nie da. Jacek Świat mówi: "powodów do wznowienia pracy komisji jest aż nadto", a Małgorzata Szmajdzińska puentuje: "ręce mi opadły". Telewizje informacyjne przeprowadzają pełną transmisję z posiedzenia zespołu Antoniego Macierewicza - mimo kłopotów z połączeniem z USA, i - przynajmniej w telewizji publicznej (wreszcie!) nie szydzą, ale poważnie analizują otrzymane informacje. Nawet zazwyczaj przodująca w szyderstwach Wirtualna Polska daje - za "Gazetą Polską Codziennie" - obiektywną informację pt. "Brzozę też wymyślili" (w oryginale bez cytatu).

Raportu Millera bronić się  już nie da. Nie broni go nawet Jerzy Miller. Próbował ratować się "Tadkiem", czyli dopisaniem "ad hoc" w rozmowie z Agnieszką Kublik gen. Tadeusza Buka do listy generałów obecnych w kokpicie, ale to była przysłowiowa brzytwa, której się chwycił i raczej sobie zaszkodził niż pomógł. Jak bowiem bronić raportu, którego osią była obecność gen. Błasika w kokpicie (i odczytywanie przez niego, a nie przez załogę właściwych danych z wysokościomierza) - na którą to obecność nie ma dziś żadnych, ale to żadnych dowodów? Co więcej, jak bronić raportu, który zbudowano na zasadzie kreacji, a nie dowodów naukowych? Bo kreacją była teza, że sektor 1 to kokpit, i że znalezienie ciała w tym miejscu coś znaczy. Sektor 1 to więcej niż kokpit, znaleziono tam ciało tylko jednego członka załogi (pozostałych dużo dalej). Tu nie ma czego bronić. Tu trzeba przeprosić i uznać, że to była robota propagandowa, a nie badawcza.

Ale "Wyborcza" broni "sprawy", jak zawsze, do końca. Broni już niemal wyłącznie szyderstwem. Co prawda tuż po Wielkiej Kompromitacji red. Stasiński zarządził koniec dyskusji o Smoleńsku, bo przecież wszyscy świadkowie zginęli (Sic!) i prawdy nie da się dojść, ale widocznie uznano, że to jednak ślepa uliczka.

I tak Agata Nowakowska szydzi na łamach "GW" z wczorajszej konferencji zespołu Macierewicza:

Prof. Kazimierz Nowaczyk z Uniwersytetu w Maryland (...) przekonywał, że Tu-154 nie mógł złamać brzozy pod Smoleńskiem. Może gdyby prof. Nowaczyk nie siedział za biurkiem w Stanach, tylko jak eksperci komisji ministra Jerzego Millera był na miejscu w Smoleńsku, dostrzegłby, że ścięta została nie jedna brzoza, a kilka drzew.

Bezczelni ci naukowcy, prawda? Badają sprawę "zza biurka w Stanach" (co napisałaby "Wyborcza", gdyby niezależni naukowcy próbowali dostać się do Smoleńska?) Powinni zawierzyć ekspertom Jerzego Millera, którzy dziś nie mogą dojść między sobą, kto "zidentyfikował" głos gen. Błasika. Którzy uszyli tezę obaloną przez ludzi bez zaplecza instytucjonalnego, bez wielkich pieniędzy. Którzy oszukali opinię publiczną (albo oszukali ich przełożeni, a oni nie protestowali) twierdząc, że sektor 1 to kokpit.

I dalej Nowakowska:

Prof. Wiesław Binienda z Uniwersytetu w Akron w Ohio za pomocą wykresów przekonywał, że kawałek skrzydła Tu-154 nie mógł odpaść po zderzeniu z brzozą. Pokazywał skomplikowane wykresy, z kątami, siłami i trajektorniami. Nie wiem tylko skąd profesor wziął dane, które "wrzucił" do swojego modelu matematycznego, np. dane dotyczące materiałów z jakich zrobiono skrzydło Tupolewa?

Ważne pytanie. Ale ważniejsze jeszcze brzmi: dlaczego tych danych nie wrzuciła do swoich komputerów komisja Millera? Dlaczego państwo polskie nie powołało nawet kilku, pracujących niezależnie zespołów, które mogłyby zbudować podobne modele i porównać wyniki?

Nowakowska zna się  - jak widać - na lotnictwie. Ale tym samym jawnie lekceważy zalecenia Stasińskiego, który wzywał w "Wyborczej":

Kłótnie o "bombę" czy wrak tupolewa toczą się w rodzinach. Wuj jest znawcą konstrukcji kokpitu, a kuzyn - fonoskopii. Ojciec czuje psychologię generała, bo kiedyś był w wojsku. Babcia nigdy nie uwierzy ruskim, bo dziadek był na Syberii.

To, że tylu ludzi stało się ekspertami od katastrof lotniczych, pokazuje, jak łatwo u nas poderwać zaufanie do państwa. Każdy ma przecież jakieś pretensje do władzy. Mgła smoleńska je scala i uogólnia.

Nie wiadomo tylko, czy Nowakowska jest "wujem", "kuzynem" czy "ojcem", czy też "babcią" albo "dziadkiem". W każdym razie dywagując o szczegółach w logice Stasińskiego "podrywa zaufanie do państwa".

Krystyna Naszkowska w podobnym tonie - zarzuca, że eksperci Macierewicza oceniają katastrofę zza oceanu, bez dostępu do materiałów niezbędnych do analizy katastrofy. Może wobec tego zamiast walczyć z nimi, należałoby, Gazeto, zawalczyć o to, by mieli dostęp do materiałów? Bo skoro ci co mieli dostęp, polegli na całej linii, to może ci zza oceanu udźwigną ciężar, mając dostęp do całego aparatu państwa?

Naszkowska dodaje:

Katastrofa smoleńska to kwestia wiary a nie dowodów. Zasady logiki i zdrowego rozsądku nijak się do tego mają.

Od kiedy, można zapytać, wyjaśnienie Smoleńska to "kwestia wiary"? Otóż od momentu falsyfikacji raportu Millera. Wcześniej liczyły się twarde fakty, bo wydawały się "Wyborczej" być po stronie "Wyborczej". Teraz się nie liczą, bo jednoznacznie przemawiają na rzecz tych, którzy zawsze wątpili w rzetelność śledztwa. Ale cóż - "Wyborcza" i okolice to w końcu - jak już zostało powiedziane - "prawdziwa sekta smoleńska", której nie chodzi o prawdę. 

Wyborcza więc kpi - tym bardziej im bardziej wychodzi na jaw, że nie miała racji - i przeciwstawia "fachowców" Millera "amatorom" Macierewicza (co jednak ważne - KONKRETNYCH USTALEŃ KOMISJI MILLERA NIE BRONI). To jednak już tylko piana. Wiemy przecież, kto okazał się amatorem. Bo to jednak światowy ewenement: ta część Polaków, którym dostęp do instytucji państwa został odebrany, która nie ma kapitału, władztwa w służbach specjalnych ani przesadnie licznej kadry na uniwersytetach, którą stale opluwano - ta część Polaków obaliła raport komisji Millera. Tak, to zrobiło społeczeństwo obywatelskie, i to często wbrew państwu. Wytrwałością, stałą presją, wysiłkiem polityków, dziennikarzy, blogerów i odważnych naukowców - udowodniono, że wersja oficjalna nie mówi prawdy.

To jest sukces prawdziwego - a nie wykreowanego medialnie - społeczeństwa obywatelskiego. Sukces, który przejdzie do historii. Sukces, który nam samym powinien dać jeszcze więcej wiary we własne możliwości. 

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.