„Wyborcza” stawia na federalistyczną Europę, czyli w gruncie rzeczy na jedno europejskie państwo

PAP/EPA
PAP/EPA

Nie jestem zwolennikiem retoryki Anny Fotygi, która w ostatni piątek ofuknęła reporterów koczujących na dziedzińcu centrali PiS na Nowogrodzkiej, że zajmują się niewłaściwymi sprawami. Bo w Europie tyle się dzieje, a oni gonią za partyjnymi rozróbami. Na całym świecie wyrzucanie wiceprezesa głównej partii opozycyjnej byłoby newsem. Chyba że PiS całkiem by się nie liczył w polityce.

Ale zarazem w uwadze zagniewanej byłej minister jest racjonalne jądro. Żeby to zrozumieć warto zerknąć do komentarza na pierwszej stronie dzisiejszej „Wyborczej”.

„W szybkim czasie wkraczamy w sytuację: albo-albo. Albo polityczna integracja Unii, albo jej rozpad i towarzyszący temu złowrogi chaos. Które „albo” wygra. Dziś bliżej nam do rozpadu” - alarmuje Marek Beylin.

To ostateczne odkrycie kart, które tak naprawdę można było odczytać od dawna. Przypomnijmy, jak podczas kampanii referendalnej w 2003 roku między innymi „Wyborcza” wyśmiewała tych, którzy przestrzegali przed superpaństwem. Mieli być przeczulonymi obsesjonatami. Naturalnie redaktorzy z Czerskiej i cały ten obóz może powiedzieć: sytuacja się zmieniła, mamy kryzys i ratunkiem jest stworzenie superządu, który spróbuje ratować częściowo zintegrowane finanse i częściowo zintegrowaną gospodarkę.

Tyle że patrząc od strony merytorycznej, na dwoje babka wróżyła. Można obecny kryzys równie dobrze potraktować jako okazję do pójścia trzecią drogą, która nie jest ani szybką integracją, ani katastrofą. To droga częściowego zatrzymania niektórych procesów, symbolizowana pomysłem wyprowadzenia Grecji ze strefy euro. Ten dylemat dotyczy również Polski. Ekonomiczne kryteria każą się mocno zastanawiać nad naszym akcesem do strefy europejskiej waluty. Dziś nie wyszłoby to wręcz naszej ekonomii na zdrowie. Ale polityka i ideologia każe tej samej „Wyborczej” i niektórym politykom (Janusz Palikot, ostatnio Leszek Miller) agitować nad skokiem na głęboką wodę. Z argumentem, że jak tam wejdziemy, zyskamy „więcej wpływu”.

Można pomysł europaństwa krytykować z pozycji wolnorynkowych (obawa przeregulowania), lub lewicowych (deficyt demokracji, nieczytelne procedury, groźba jeszcze większej oligarchizacji). Można wskazywać na to, że federalizacja pozwala dominować największym państwom – duet Sarkozy-Merkel stał się tego czytelnym symbolem. Marek Beylin nadaje swojemu komentarzowi postać kontestacji liderów głównych państw europejskich. Nie da się jednak ukryć, że to właśnie oni, a nie anemiczna brukselska biurokracja, skorzystali na traktacie lizbońskim. Można się naturalnie domagać poprawiania tego procesu: federalizacja tak, wypaczenia nie. Ale to normalne, że w gąszczu nieczytelnych mechanizmów dominują ci, co mają realna siłę.

Nie wiadomo, z jakich pozycji chce pogłębienia integracji Beylin, który reprezentuje gazetę kiedyś bardzo gospodarczo liberalną, a dziś przesuwającą się w lewo. On sam napisał dopiero co przedmowę do „18 Brumaire’a” Karola Marksa wydanego przez Krytykę Polityczną. Można twierdzić, że państwo europejskie będzie bardziej socjalne. I można się obawiać, że wspólne mechanizmy sprowadzą się do dyscyplinowania takich „nieudaczników” jak Grecy, i do przyciśnięcia takich konkurentów jak Polacy na przykład wyższymi podatkami. Mam wrażenie, że dla Beylina i jego kolegów istotny jest przede wszystkim projekt ideologiczny: radykalnie laicki i grzebiący raz na zawsze przestarzałe patriotyzmy.

To dla nich, a co z innymi? Mają dziś przy przesuniętym w lewo nowym parlamencie lepszą koniunkturę niż przy poprzednim. Federalistyczny jest i Ruch Palikota i SLD. PO nie ma zdania, ale liberalna lewica odgrywa w nim coraz większą rolę. Prawicowa opozycja jest zajęta sama sobą. Niedawno Jarosław Kaczyński próbował coś powiedzieć o decyzjach w sprawie Grecji, ale bez przekonania. Głownie po to aby pokazać, że nie zajmuje się cały czas sprawą Ziobry.

Klucz leży w rękach Donalda Tuska, a ten ma postawę ściśle reaktywną. Niedawno orzekł, że dotychczasowa polityka walutowa strefy euro była wadliwa, ale powtórzył to po prostu po dawnym „ojcu” Unii Jacquesie Delorsie, a w gruncie rzeczy także po obecnej Komisji Europejskiej. Sam z siebie nie mówi nic i można podejrzewać, że nie ma zdania. Unoszą go fale.

To jednak sytuacja niebezpieczna. Debatuje tak naprawdę jedna strona: agresywnie integracyjna, która nie bawi się nawet zanadto w uzasadnianie „nieuchronnej konieczności”. Po prostu tak ma być i już. Ale nie musi się też specjalnie wysilać nie mając naprzeciw siebie godnego przeciwnika. Czyżbyśmy stali wobec sprowadzenia polskiego państwa do roli wydmuszki, fasady, resztki? Bardzo możliwe.



Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.