Z wielkim niepokojem oczekiwałem poniedziałkowego programu Tomasz Lisa z Jarosławem Kaczyńskim. Bałem się, żeby szef PiS-u nie wpadł w sidła zastawione przez tego manipulatora, który jest cynglem wykonującym robotę na froncie walki z opozycją. A sidła, biorąc pod uwagę stawkę gry, musiały być na miarę, czyli o najwyższym kalibrze chamstwa. I były.
Tomasz Lis podobnie zresztą jak Monika Olejnik często wybuchają wobec jakiś niegodziwości świętym ogniem oburzenia, którym zarażają innych. Na tym polega ta manipulacja że wzmacnia ona w życiu społecznym ludzi im podobnych. Władztwo ludzi niegodziwych jest wówczas najbardziej nieznośne, jeśli posługuje się formami tego, co słuszne i sprawiedliwe.
Aby kogoś zniszczyć, akcentuje się na przykład znaczenie wyrwanego z kontekstu zdania.
I ten ktoś ma się tłumaczyć. Ale ta gra jest już tak przejrzysta, że nieskuteczna.
Jarosław Kaczyński nie dał się wciągnąć psychomachię, którą chciał mu zafundować Lis.
Przyjął oczywistą i zdroworozsądkową strategię, żeby nie stawać w szranki z mistrzami manipulacji. Człowiek inteligentny bowiem jeśli godzi się na reguły gry ustawionej przez quasi dziennikarzy, którzy są cynglami jest na przegranej pozycji.
Celem debaty nie była prezentacja programu PiS-u, merytoryczna rozmowa, tylko „odstrzelenie” mówiąc metaforycznie, przez „asa” polskiego dziennikarstwa prezesa Prawa i Sprawiedliwości. Nasuwa się natychmiast ogólniejsza uwaga. W jak parszywym, jeśli chodzi o demokratyczne standardy, kraju żyjemy, skoro tacy dziennikarze jak Tomasz Lis czy Monika Olejnik uchodzą za gwiazdy tego zawodu, autorytety.
Celem Lisa było wyprowadzenie Jarosława Kaczyńskiego z równowagi, aby ten bez wątpienia polityk o temperamencie publicysty, co jest cechą polityków - intelektualistów, powiedział w końcu kilka zdań, które byłyby przedmiotem obróbki medialnej w ostatnim tygodniu kampanii, aby uczynić z Kaczyńskiego demona nienawiści, aby odkrył swoje prawdziwe, oczywiste oblicze. Zarzutem, z którego Kaczyński miał się tłumaczyć było to, co wypowiedział miesiąc wcześniej, że zaproponuje stanowisko w rządzie po wygranych wyborach Macierewiczowi i Ziobrze. Tak, jakby nie miał do tego prawa. Na tak absurdalne postawienie sprawy można zareagować wzruszeniem ramiom, co też Kaczyński zrobił ośmieszając sposób prowadzenia programu.
Napastliwość Lisa rozbijała się o spokój Kaczyńskiego. Kaczyński nie zszedł do poziomu wyćwiczonego w zwyczajnym chamstwie Lisa. Takich uderzeń było kilka.
Na przykład, Lis zarzucając Jarosławami Kaczyńskiemu, że odmówił debaty z Tuskiem, zwrócił uwagę że tylko w dwóch krajach mieliśmy do czynienia z takim przypadkiem. Chodziło o Rosję i Białoruś co pośrednio ma sugerować, że Kaczyński ma zadatki na Łukaszenkę i Putina. Ale to zgrana płyta po tragedii Smoleńskiej jest absolutnie niewiarygodna. Może działać w drugą stronę. Kojarzenie PiS-u ze wschodnim zamordyzmem jest już absurdalne nawet dla mało rozgarniętego człowieka. Przed Smoleńskiem można było tego argumentu dla ćwierćinteligentów używać, teraz jest to po prostu idiotyczne nawet dla ćwierćinteligentów. Lisowi wszak wydaje cały czas nośne.
Równie idiotyczne było przywołanie przez Lisa argumentu personalnego, jakiegoś incydentu z 1991 roku, kiedy to Kaczyński miał straszyć dziennikarzy jakimś pistolecikiem. Kaczyńskiego miało wyprowadzić z równowagi przywołanie wypowiedzi księdza Rydzyka, w której ojciec Tadeusz Rydzyk stwierdzał, że został oszukany przez jego brata Lecha Kaczyńskiego sprawie aborcji. Przytoczno wypowiedź Rydzyka gdy ten negatywnie wypowiadał się o bratowej Marii Kaczyńskiej. To był ten najcięższy kaliber motywów, które miały Jarosława Kaczyńskiego wyprowadzić z równowagi. Nie wyprowadziły. Spokój Kaczyńskiego ujawniał chamstwo takiego postępowania. Polacy są czuli na rodzinne akcenty i nie lubią tych, którzy kopią leżących i posługują w celach manipulacji faktami z życia osób zmarłych. Są granicie przyzwoitości, co znaczy że pewnych rzeczy się nie robi. Efekt postępowania Tomasza Lisa może być zatem przeciwskuteczny.
Kaczyński zastosował metodę ze wschodnich sztuk walki. Agresję przeciwnika wymierzoną w niego, przekierował w stronę źródła. Wraz z upływającym czasem programu agresja Lisa rosła.
Ten program jak się zdaje, ujawnił pewien fakt, że wyczerpały się możliwości straszenia PiS-em. Wyczerpuje się zatem skuteczność przemocy symbolicznej i panowania symbolicznego, które gwarantowały partiom obsługującym interesy postkomunistycznej oligarchii, władzę nad Polakami i eliminacje metodami ośmieszania oraz propagandy tego, co dziennikarze pokroju Tomasza Lisa uważali za antysystemowe.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/119749-w-jak-parszywym-kraju-zyjemy-skoro-tacy-dziennikarze-jak-tomasz-lis-czy-monika-olejnik-uchodza-za-gwiazdy-tego-zawodu