Lis znowu w propagandowej akcji. Tylko na Białorusi i w Rosji w telewizjach rządowych tak się rozmawia z politykami opozycji

Fot. wPolityce.pl
Fot. wPolityce.pl

Do poniedziałkowego wieczoru można było sądzić, że opowieści o tym jak to w obozie prorządowym zapanowała panika, że dominują obawy przegrania wyborów, są przesadzone. Jednak to co zaprezentował w swojej audycji w TVP 2 w rozmowie z prezesem Prawa i Sprawiedliwości Jarosławem Kaczyńskim  Tomasz Lis, pozwala stwierdzić, iż faktycznie wszystko możliwe. Bo jeśli sięga się po ten poziom agresji, przerywania i manipulacji, to znaczy, iż rzuca się na szale wszystkie, nawet te ostatnie, zasoby.

Lis zaczął spokojnie. Zapytał o program gospodarczy i oszczędności wymuszone kryzysem. Wątek ten zajął kilka minut. A potem już zaczęła się jazda bez trzymanki. Można jeszcze zrozumieć dociskanie o to kto będzie ministrem finansów. I czy będzie to profesor Zyta Gilowska. Ale to co nastąpiło później, jest już manipulacją:

Wiedzieliśmy to cztery lata temu, dlaczego teraz miałoby być inaczej?

- pytał Lis. Nie mówił prawdy. Cztery lata temu wszyscy sądzili, że ministrem finansów zostanie Zbigniew Chlebowski, nazwisko Jacka Rostowskiego mało kto w ogóle kojarzył.

Lis dowodził też, że rządy PiS w latach 2005-2007 to była katastrofa gospodarcza. I dorzucał, zaskakujące w obliczu chwalstwa ekipy PO, twierdzenie:

Przyzna pan, że była to w dużym stopniu zasługa pana poprzednika.

Ten spór miał jeszcze jakieś elementy merytoryczne. Potem było już tylko o Ojcu Rydzyku, pistoleciku Kaczyńskiego i pięknych dziewczynach w PiS. Prowadzący program za wszelką cenę próbował wyprowadzić lidera opozycji z równowagi. Przygotował więc listę wszystkiego co uważa za najgorsze w jego partii. I jechał. Kiedy przegrywał - przerywał i zmieniał wątek, wystrzeliwując nowe pociski.

Pan mówi o trosce o biednych, ale kiedy pan był premierem troszczył się pan głównie o bogatych Polaków

- dowodził, przekonując przewrotnie, że dowodem jest fakt iż obniżenie składki rentowej w 2007 roku dało wszystkim proporcjonalne do zarobków oszczędności, a więc najbardziej zyskali najbogatsi.

Kaczyński próbował dowodzić, że jego rząd tak kierował transfery finansowe by więcej trafiało do mniej zarabiających. Lis zażądał konkretów. Gdy były premier zaczął je wymieniać, Lis po trzecim przerwał.

Panie premierze podatki pan podniósł... obniżył...

- pomylił się.

Niech się pan zdecyduje

- zażartował Kaczyński. Twarz Lisa zastygła. Od tej chwili wydawał się wyprowadzony z równowagi, nie kontrolujący swoich emocji.  Wyciąga Kaczyńskiemu, że ten powiedział kilka tygodni temu iż w rządzie widziałby Zbigniewa Ziobro i być może Antoniego Macierewicza. Przedstawia to w tonie jakiegoś strasznego odkrycia.


Kaczyński: Nie warto tego wątku kontynuować. To było 2 września, dziś sytuacja jest inna.
Lis: Im bliżej wyborów tym mniej pan wie o składzie rządu?
Kaczyński: Tym więcej, ale tym mniej mówię.
Lis: Myśli pan, że Antoni Macierewicz w rządzie to dobry pomysł?
Kaczyński: Panie redaktorze, może się co do jednej sprawy umówmy. Że mamy po prostu inne poglądy. Ja czytuję pańskie pismo....
Lis: Moje poglądy nikogo nie interesują. Ja nie chcę rządzić 40 milionowym krajem.
Kaczyński: Ale miał pan takie ambicje.


Potem Lis wchodzi w język "kosztów raportu z likwidacji WSI dla nas wszystkich podatników. Prezes PiS odpowiada:

Nie wiem, ale wiem, ze formacja która była polską częścią sowieckiego GRU została zlikwidowana. Już samo to zapewnia Antoniemu Macierewiczowi miejsce w historii.

Za chwilę Lis ujawnia - to 497 tysięcy złotych! A więc kilka weekendowych przelotów premiera Tuska nad morze i z powrotem.

Kaczyński przekonuje, że koszty działania WSI dla kraju to miliardy złotych strat. I że Polska byłaby dziś bogatszym krajem gdyby WSI zlikwidowano w latach 1990-1991 a nie po latach.

Potem wątek Angeli Merkel o której Kaczyński w swojej książce napisał, że nie sądzi by jej kanclerstwo było wynikiem czystego zbiegu okoliczności, a resztę zostawia historykom. Co to znaczy? Kaczyński dowodzi, że było wynikiem także zjednoczenia Niemiec i potrzebna była osoba ze wschodniej części.
Lis: Pobrzmiewa w tym zdaniu ton insynuacyjny, który człowiekowi chcącemu być premierem Polski nie przystoi.

Kaczyński: Tak pan uważa?
Lis: Tak.
Kaczyński: A ja uważam, że stanie na baczność przed inną niż Warszawa stolicą nie przystoi polskiemu premierowi. Polski premier nie powinien się uważać kanclerza Niemiec ani premiera Rosji. Nie może być państwo degradowane przez własne kierownictwo.
Lis: Takie słowa ułatwią nam kontakty z sąsiadem za zachodnią granicą?
Kaczyński:  Nie. Z całą pewnością nie. To punkt wyjścia do poważnych rozmów z panią Merkel. Ale pan się czegoś straszliwie obawia? Żal mi pana bardzo. Pan należy do pewnej formacji, która jest w Polsce spotykana często, szkodzi Polsce. Ciągle są przytłoczeni ta historią, wyzwólmy się z tego.

Dalej Lis zapędził się wyraźnie - zaczął dopytywać czy Kaczyński chciałby wyeliminować z polityki Erikę Steinbach, która wielokrotnie Polaków obrażała. A tego akurat chciał kiedyś także i Donald Tusk.

Potem Lis wracał do zgranych taśm - odwołanie szczytu Trójkąta Weimarskiego po ohydnym tekście w niemieckiej brukowej gazecie. Tu Kaczyński zanotował największa wpadkę  w tej rozmowie, bo stwierdził iż doniesienie do prokuratury złożyli w tej sprawie "jacyś ludzie", a Lis przypomniał, ze Anna Fotyga i śp. Przemysław Gosiewski.

Kaczyński skomentował ton Lisa:

Pana ironia mi się nie podoba, polski publicysta powinien mieć poważny stosunek do własnego narodu.

Następnie pojawia się wątek debaty z Donaldem Tuskiem, gdzie usłyszeliśmy już argumentację Kaczyńskiego o "oparach absurdu:

Kaczyński: Nie da się dyskutować, że 20 lat temu miałem rzekomo grozić Tuskowi pistoletem. No tak się rozmawiać nie da. Jak ktoś tak kłamie, to trudno z nim dyskutować.
Kaczyński: Ale miał pan ten pistolet?
Lis: Miałem czy nie miałem to nie był pistolet na Donalda Tuska.
Lis: Ale miał pan broń? To ja przeczytam panu prezesowi...

I czyta rozmowę z 31 grudnia 1991 roku gdzie Kaczyński przyznaje, że miał kiedyś broń.

Kaczyński: To był nie pistolet a pistolecik.

 

I tak dalej. Żenujący wątek, żenująca rozmowa. Tydzień przed wyborami. Jak z magla.

I tak już do końca. Lis wyciąga jeszcze kwestię nagranej potajemnie przez jednego ze studentów wypowiedzi ojca Tadeusza Rydzyka gdzie nazwał śp. Marię Kaczyńską "czarownicą". Kaczyński odpowiada, że ojciec Tadeusz Rydzyk sprawę już wyjaśnił, a odkupił po 10 kwietnia 2010 roku kiedy stanął po stronie prawdy.

Przypomina słowa Bronisława Komorowskiego po zamachu na śp. Lecha Kaczyńskiego w Gruzji w 2008 roku.  Mówi, że po słowach o ślepym snajperze, który nie trafił z 30 metrów, skąd ślepy by trafił, żaden polityk np. we Francji by nie utrzymał się na stanowisku przewodniczącego parlamentu.
Kaczyński: Ale poproszę o pytanie może dotyczące ważnych dla Polaków spraw?

Lis daje więc kolejne - o kibiców i o panie na pisowskich plakatach. Domaga się wymienienia ich nazwisk. Kaczyński wymienia wszystkie siedem. To Lis myli się co miejsca jednej z kandydatek. Ale nie ustępuje - narzeka na zbyt niskie ich miejsca na listach.


Z całej rozmowy nie zostaje zbyt wiele. Ot, kolejna pyskówka. Ot, kolejny wywiad Lisa w którym nie pada jedno pytanie o dorobek obecnego rządu. I ton, tak drastycznie różny od wywiadów z politykami Platformy.

W pewnym momencie Lis dowodził, że są tylko dwa kraje gdzie nie ma debat przed wyborami - Rosja i Białoruś. Odkładając fakt, że w Polsce też nie zawsze one były, warto dodać, że także tylko na Białorusi i w Rosji w telewizjach rządowych tak się rozmawia z politykami opozycji.


kam

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.