ECHA POWIEŚCI JÓZEFA MACKIEWICZA LEWA WOLNA W FILMIE JERZEGO HOFFMANA 1920 BITWA WARSZAWSKA
Samochwalstwo ubrane w formę autoironii
30 września 2011 r. na ekrany kin wszedł najnowszy film Jerzego Hoffmana 1920 Bitwa Warszawska. Uroczysta premiera tego obrazu miała miejsce 26 września 2011 r. w Teatrze Wielkim w Warszawie. Pomiędzy obecnymi na tym wydarzeniu osobistościami naszego życia publicznego znalazł się osobnik na pewno nie zasługujący na to miano, a mianowicie autor niniejszego tekstu.
O intuicjach po lekturze recenzji filmu zamieszczonej w Gazecie Wyborczej
Teraz, już z pewnego dystansu czasowego, chcę podzielić się z szanownymi czytelnikami portalu wPolityce kilkoma refleksjami, jakie nasunęły mi się po oglądzie najnowszego dzieła Jerzego Hoffmana. Od razu też uspokajam, że nie będę oceniał scenariusza, gry aktorskiej, muzyki, zdjęć itd., czyli podstawowych i najważniejszych zarazem elementów sztuki filmowej. Ten obszar pozostawiam fachowcom, czyli krytykom filmowym. Do napisania tego tekstu skłoniła mnie recenzja autorstwa Tadeusza Sobolewskiego, jaką na kilka godzin przed obejrzeniem filmu przeczytałem w poniedziałkowej Gazecie Wyborczej (Bitwa Warszawska 1920. Cudu nie będzie. Gazeta Wyborcza, 26 września 2011 r.).Dodam, że wzmiankowana recenzja jest wobec filmu mocno krytyczna. Czytając ją od razu poczułem, że film przypadnie mi do gustu. Szczególnie poniższy jej fragment, którego najistotniejsze treści pozwoliłem sobie wyróżnić, wydał mi się być bardzo dobrym prognostykiem dla filmu:
Reżyser dba o to, aby poodwracać narodowe schematy: czekista okazuje się synem polskiego zesłańca; Piłsudski, obmyślając genialny manewr, którym pokona Tuchaczewskiego, nuci pod nosem rosyjską piosenkę; wybawicielem Janka z rąk bolszewików okaże się ukraiński watażka, nowe wcielenie Bohuna; a czarnym charakterkiem, który usiłuje zdobyć czekającą na Janka żonę piosenkarkę, będzie oficer strzelający obcasami i gadający o honorze. Jednak te przewrotności są pozorne, bo dokonywane w imię poprawności politycznej. Hoffman chce uniknąć wrażenia, że była to wojna dwóch cywilizacji, wschodniej i zachodniej - stąd solidarność z prawosławną, białą Rosjanką, ofiarą rewolucji, za której duszę Jan zapala świeczkę w katolickim kościele. W tej panoramie postaw nie zmieścił się ktoś ze strony przeciwnika, kto nie z cynizmu ani z ogólnego zbydlęcenia dał się ponieść idei światowej rewolucji jak niektórzy bohaterowie "Sławy i chwały" Iwaszkiewicza.
Intuicja mnie nie zawiodła. Ale do rzeczy.
Z ogólnego zbydlęcenia, czyli portret zbiorowy bolszewików jak w Lewej wolnej
Przede wszystkim epicki obraz Jerzego Hoffmana, bo na takie miano film 1920 Bitwa Warszawska w mojej ocenie zasługuje, przedstawia bolszewików takimi, jacy naprawdę byli. Widzimy ich jako siłę, której celem było zniszczenie cywilizacji chrześcijańskiej, jako zbiorowisko ludzkie, które zanegowało cały dotychczasowy (na moment dziejów, o którym film opowiada) pozytywny dorobek człowieka. W filmie Hoffmana bolszewicy są przedstawieni do bólu prawdziwie: zarówno przez portret czy raczej szkic jednostki spod znaku czerwonej gwiazdy- czekisty granego przez Adama Ferencego, jak i w niezwykle plastycznych sekwencjach ukazujących ich portret zbiorowy, czyli zbydlęciały tłum idący czy też jadący konno pod czerwonymi sztandarami na Warszawę, a dalej na zachód przez trupa Polski. Jakby w swej zbiorowości zostali przeniesieni z kart książki Józefa Mackiewicza Lewa wolna, traktującej o zmaganiach polsko- bolszewickich z okresu 1919-1920, jednej z najlepszych powieści poświęconych tematyce wojennej.
Rzeczywiście, ma racje Tadeusz Sobolewski twierdząc, że w filmie Jerzego Hoffmana próżno po stronie bolszewickiej szukać kogoś, kto z pobudek wyższych niż cynizm lub ogólne zbydlęcenie dał się ponieść idei światowej rewolucji czy też, ujmując rzecz przy użyciu nieco innego doboru słów i sprowadzając istotę sprawy do wymiaru praktycznego, chciał w Polsce zainstalować reżim, który mordował ludzi milionami, za pochodzenie, stan majątkowy czy przekonania. Dla autora recenzji opublikowanej w Gazecie Wyborczej to oczywista wada filmu, dla mnie wielka zaleta najnowszego dzieła Jerzego Hoffmana. Pamiętajmy wszak, że odnosimy się do filmu historycznego, poświęconego jednej z najważniejszych bitew w dziejach Polski, a zdaniem niektórych nawet w dziejach świata, nie zaś do filmowej wariacji wokół frontu tej czy innej wojny, w której to formule faktografia może być tylko pretekstem do opowiedzenia ludzkich losów i jako taka nie musi być przestrzegana rygorystycznie. W obrazie Jerzego Hoffmana to losy bohaterów są raczej pretekstem do odmalowania prawdziwego wizerunku walczących stron i przebiegu Bitwy Warszawskiej. I proszę, nie powtarzajmy frazesów, że w tamtych czasach, w 1920 r., nie było jeszcze jasne, że idea rewolucji światowej oznacza konieczność wyniszczenia wrogów rewolucji (czyli ludzi odmiennych niż bolszewicy przekonań, ludzi o złym pochodzeniu klasowym itd.).Bo w tej akurat kwestii bolszewicy, wyjątkowo jak na nich, byli od samego początku swych rządów aż do czerwca 1941 r., do chwili ataku Hitlera na Związek Sowiecki, szczerzy i jednoznaczni. Osoby, które, kolejny raz powtórzę za Tadeuszem Sobolewskim, dały się ponieść idei światowej rewolucji, a niewątpliwie było ich całkiem sporo, musiały zatem akceptować mordy, i to masowe, dokonywane w imię zwycięstwa tejże rewolucji, musiały też akceptować cały, potężny system sowieckiego terroru, agresję zbrojną na inne kraje, w tym na Polskę, musiały wreszcie akceptować jedno z najbardziej nośnych wówczas bolszewickich haseł, czyli grab zagrabione! (wyjaśniam, że bolszewicy twierdzili, że ludzie, których dziś zaliczylibyśmy do klasy średniej lub do kręgu o jeszcze wyższym statusie materialnym dorobili się swych dóbr na wyzysku robotników i chłopów, czyli, że swoje majątki tym ostatnim de facto zagrabili. A zatem- twierdzili bolszewicy- aktem sprawiedliwości dziejowej było majątki te siłą odebrać. Cóż, używając języka romantyków rewolucji można powiedzieć, że koncepcja sprawiedliwej dystrybucji dóbr towarzyszyła socjalistom, w tym przypadku socjalistom wywłaszczeniowym, od samego początku ich drogi).
Dlatego, pamiętając jakie niegodziwości musiały zostać zaakceptowane przez ludzi uwiedzionych ideą światowej rewolucji i oceniając rzecz z perspektywy wartości uznawanych w ramach cywilizacji chrześcijańskiej (co jest oczywiście formułą znacznie szerszą od pojęcia wartości chrześcijańskiej, gdyż bardzo wielu ludzi niewierzących uznawało wtedy i uznaje dziś wartości wypracowane przez cywilizację chrześcijańską), można w sposób odpowiedzialny powiedzieć, że szeregi bolszewików składały się wówczas z ludzi zbydlęconych, tj. takich, którzy wyrzekli się wartości konstytuujących, wtedy i teraz, członka naszej cywilizacji. Wymienię podstawowe z nich: poszanowanie życia drugiego człowieka ( w Dekalogu : nie zabijaj), poszanowanie cudzej własności (w Dekalogu: nie kradnij).
Nie mam wątpliwości, że odmalowany w filmie Jerzego Hoffmana obraz awangardy komunistycznej z 1920 r., można powiedzieć obraz pierwszego pokolenia tych, którzy w różnych mutacjach i z biegiem czasu przy bardziej wysublimowanych środkach oraz łagodniejszej, choć, powtarzając za Herbertem, zawsze parcianej retoryce, deptali przez jeszcze długie dziesiątki lat wolność wielu milionów ludzi w różnych krajach świata, w tym od 1945 r. także w Polsce, nie będzie dla wszystkich miły. To zrozumiałe. Choćby dlatego, że z okazji przeróżnych uroczystości organizowanych przez partie komunistyczne, podczas których składano hołd bohaterom rewolucji bolszewickiej, aule, sale teatralne, stadiony oraz ulice bywały, tu i tam, przez kolejne dekady, aż do końca lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, pełne tych, którzy, jako urodzeni nieco później niż ich starsi koledzy idący na Warszawę pod czerwonymi sztandarami w 1920 r., dali się ponieść idei światowej rewolucji dopiero w czasach nieco nam bliższych niż zobrazowane w filmie 1920 Bitwa Warszawska. A sentyment do ojców- założycieli jest przecież po ludzku zrozumiały.
Starcie ponadnarodowego, bezbożnego komunizmu z cywilizacją chrześcijańską, a nie wojna wschodu z zachodem
Nieprzypadkowo przywołałem we wcześniejszej partii tekstu powieść Józefa Mackiewicza Lewa wolna. Jestem bowiem przekonany, że Jerzy Hoffman przed nakręceniem swego najnowszego dzieła nie tylko uważnie przestudiował karty tej wybitnej powieści, czego przejawem jest wspomniany wcześniej, znakomicie odmalowany w filmie zbiorowy portret bolszewików, ale także, co jeszcze ważniejsze, przyjął przesłanie tej powieści. Można je ująć w twierdzeniu, że wojna polsko – bolszewicka z lat 1919- 1920 nie była bynajmniej konfliktem wschodu z zachodem, lecz starciem ponadnarodowego komunizmu z centralą w Moskwie, przywleczonego zresztą do Rosji z Europy Zachodniej, z cywilizacją chrześcijańską. Istotą takiego spojrzenia na tę wojnę jest zrozumienie, że Rosja carska i Rosja bolszewicka to nie to samo. Miałem okazję pisać na ten temat w opublikowanym na portalu wPolityce tekście Żyj i daj żyć, czyli z myślą Józefa Mackiewicza podróż przez historię, ale powtórzę, bo to sprawa fundamentalna dla zrozumienia stawki tamtych zmagań, że Rosja sprzed rewolucji bolszewickiej była krajem chrześcijańskim, opartym na własności prywatnej. Zginęła ona pod ciosami bolszewików. Zanim padła, podjęła desperacką obronę przed jeźdźcami apokalipsy spod znaku czerwonej gwiazdy. Ostatni dowódca tej obrony, Piotr Wrangel, następca gen. Antona Denikina na stanowisku Głównodowodzącego Sił Zbrojnych Południa Rosji, napisał w połowie lipca 1920 r., a zatem na cztery miesiące przed końcem epopei rosyjskich sił antybolszewickich:
Można różnie oceniać ustroje polityczne, można być skrajnym republikaninem, socjalistą, a nawet marksistą, ale nie sposób nie dostrzec, że tak zwana republika sowiecka jest przykładem najbardziej tyrańskiego, złowieszczego despotyzmu, pod którego uciskiem ginie Rosja, i nawet jej nowa, jakoby rządząca klasa robotnicza wdeptana jest w ziemię, jak cała reszta społeczeństwa [...]. Tylko ludzie ślepi i nieuczciwi mogą uważać nas za reakcjonistów. My walczymy o wyzwolenie narodu spod jarzma, jakiego nie znano w najbardziej ponurych okresach naszej historii […] my doskonale wiemy, że nasza wojna domowa ma światowe znaczenie. Jeśli nasza ofiara pójdzie na marne, to społeczeństwo europejskie, europejska demokracja będzie musiała sama bronić swoich kulturowych i politycznych zdobyczy przed uskrzydlonym zwycięstwami wrogiem cywilizacji.
Sądzę, że warto jeszcze raz zaakcentować, że komunizm nie był produktem rosyjskim, że Lenin i jego kompani zostali przewiezieni do Rosji z Europy Zachodniej w 1917 r., a podróż tę odbyli w zaplombowanym wagonie, niczym wirus zarazy. Ich działalność w owym czasie była hojnie subsydiowana przez rząd Rzeszy Niemieckiej. Zamiarem Niemiec było doprowadzenie Rosji, czyli ówczesnego pierwszowojennego wroga, do stanu wewnętrznego rozkładu, co zresztą udało się Niemcom osiągnąć.
Pamiętajmy i o tym, że rosyjska Cerkiew prawosławna w pierwszych latach po rewolucji bolszewickiej występowała jako otwarty wróg bolszewizmu oraz że 19 stycznia 1918 roku jej patriarcha, Tichon, rzucił anatemę na bolszewików, ogłaszając co następuje: Mocą użyczonej Nam przez Boga władzy, wzbraniamy wam Sakramentów Chrystusowych i rzucamy na was anatemę, o ile nosicie jeszcze imiona chrześcijańskie, i chociażby przez urodzenie swe tylko, do Cerkwi Prawosławnej należycie (za Józef Mackiewicz Zwycięstwo prowokacji).
Przywołuję te zdarzenia, aby uzmysłowić szanownym czytelnikom, że uznanie, że wojna zobrazowana w filmie 1920 Bitwa Warszawska była konfliktem nie zachodu ze wschodem, lecz ponadnarodowego, bezbożnego komunizmu z cywilizacją chrześcijańską nie jest kwestią oceny, jest kwestią wierności wobec faktów. Mało rozpowszechniona jest wiedza także i o tym, że na frontach tej wojny po stronie bolszewickiej walczyli komuniści spoza terenu Rosji. Wspomnę tylko, że około dwustuosobowy oddział złożony z poniesionych ideą światowej rewolucji towarzyszy niemieckich, przydzielony do III korpusu konnego Gaja, jest winien masakry rannych polskich żołnierzy leżących w szpitalu w Chorzelach, do której doszło bodaj 23 sierpnia 1920 r. Zaś po polskiej stronie walczyły w letniej kampanii 1920 r. oddziały antybolszewickich Kozaków i Rosjan, tzw. białych, którzy swą wojnę z bolszewizmem przegrali na ojczystej ziemi z chwilą załamania się ofensywy wojsk gen. Denikina w drugiej połowie października 1919 r. Wtedy to walczące z ogromną determinacją po stronie bolszewickiej oddziały Dywizji Strzelców Łotewskich zmusiły wojska białej Armii Ochotniczej do opuszczenia dopiero co zajętego przez „ochotników” miasta Orzeł, a w kilka dni później, 24 października 1919 r., kawaleria Budionnego śmiałym atakiem odbiła z rąk kozackiej Armii Dońskiej miasto Woroneż, co oznaczało definitywny koniec ofensywy białych na Moskwę i początek końca ich epopei. Jej ostatnim akordem była ewakuacja wojsk gen. Wrangla z Krymu w listopadzie 1920 r.
Podobnie jak w Lewej wolnej
W jednej ze scen główny bohater filmu 1920 Bitwa Warszawska, Jan, grany przez Borysa Szyca, spotyka właśnie jeden z takich oddziałów, składający się z antybolszewickich Kozaków kubańskich. W chwili gdy Jan dostrzega ich na swej drodze jest przekonany, że to bolszewicy i że za moment zginie. Za chwilę rzecz się jednak wyjaśnia i przez dłuższą chwilę mamy okazję oglądać bohatera filmu w towarzystwie kozackiego dowódcy, granego przez Aleksandra Domogarowa, który swego czasu, w filmie Ogniem i mieczem, wcielił się w postać Bohuna. Sekwencja filmu z antybolszewickimi Kozakami kubańskimi kończy się w aurze wieczoru, gdy przy palących się ogniskach kubańcy nucą piękną pieśń kozacką Liubo, bratcy, liubo. To bardzo ładny akcent filmu a także symboliczne przypomnienie, że nie była to, jak chcą niektórzy, wojna wschodu z zachodem.
Na marginesie zwracam uwagę, że autor recenzji opublikowanej na łamach Gazety Wyborczej, przywołując tę sekwencję filmu, o dowódcy oddziału kubańskich Kozaków pisze nie wiedzieć czemu jako o ukraińskim watażce. To przecież głębokie nieporozumienie. W odniesieniu do realiów 1920 r., uznanie, że pojęcia Kozak kubański oraz Ukrainiec są synonimiczne nie świadczy dobrze o rozpoznaniu tego zagadnienia przez Tadeusza Sobolewskiego.
Dla mnie, admiratora twórczości Józefa Mackiewicza, ten epizod filmu ma również to znaczenie, że wzmacnia moją tezę o wpływie powieści Lewa wolna na ostateczną formę dzieła Jerzego Hoffmana. Otóż główny bohater tej książki również spotyka na swej wojennej drodze szwadron antybolszewickich kubańskich Kozaków, także u Mackiewicza jest to tylko drobny epizod- rozciągnięty ledwie na dwóch kartach powieści- i ma on to samo symboliczne znaczenie jak w filmie 1920 Bitwa Warszawska, choć oczywiście w Lewej wolnej wątek białych walczących po polskiej stronie przeciwko bolszewikom jest znacznie bardziej doniosły.
Ducha Lewej wolnej upatruję również we wspomnianej przez Tadeusza Sobolewskiego scenie, w której główny bohater filmu, spełniając prośbę białej Rosjanki, która wcześniej umarła na jego rękach, szepcząc do niego przed śmiercią słowa wyrażające myśl, że jesteśmy (my- prawosławni i wy- katolicy – przyp. GW.) dziećmi jednego Boga, modli się w katolickim kościele za jej duszę. Jego modlitwę przerywa obecny w kościele mężczyzna. Dochodzi wtedy do wymiany zdań, której nie potrafię dosłownie powtórzyć, ale co do której jestem przekonany, że jej treść jest wynikiem silnej inspiracji dialogiem z powieści Lewa wolna, w którym wypowiadane są następujące kwestie:
(...) Ja tobie powiem. Modlić się ze strachu nigdy nie trzeba. U Niego wszystko jest rozplanowane; każdy komar nawet na swoim miejscu lata. Pan Bóg sam wie co robi, nie? I Jemu twoich trzech groszy nie potrzeba (...) On rozplanował i nie może zmieniać na każdy czyjkolwiek pacierz (...)
Okoliczności, w których słowa te padają w powieści są całkowicie różne od tych z obrazu filmowego. Zastrzegam też, że zacytowane fragmenty z Lewej wolnej nie są w filmie Jerzego Hoffmana dosłownie powtórzone, niemniej inspiracja nimi jest według mnie, w przywołanej scenie modlitwy za duszę białej Rosjanki, silna i oczywista. Dodam, że ten akurat dialog powieściowy zapadł mi w pamięć dlatego, że wydaje mi się istotny i ciekawy. Kończy go taka oto sekwencja zdań, nie mająca zresztą w filmie 1920 Bitwa Warszawska swego odpowiednika:
A ty Jego prosisz, żeby zmienił. Pan Bóg jest miłosierny, fakt, i przez to Jemu przykrość sprawiasz. Bo przez miłosierdzie swoje, Jemu jest nieprzyjemnie odmówić w twoim strachu, a odmówić musi musowo. Bo nie słuchać, że Jemu każdego szeregowca, i ułana, i dragona, i jeszcze konnego artylerzysty może. Bo w takim wypadku ani jeden żołnierz z żadnej strony kity by nie odwalał na wojnie. Bo każdy prosi, i za niego, weź, jeszcze proszą, to matka, to żona, to dziwka tam jaka. Niemożebna rzecz! Dlatego ja tobie wtedy mówiłem: tylko się nie modlić. Sobie nie pomożesz, a Pana Boga denerwujesz niepotrzebnie (...)
(Józef Mackiewicz Lewa wolna Londyn 1994,str 262-263).
Prośba do czytelników, postulat do Naczelnego
Tych z Państwa, którzy wybiorą się na film 1920 Bitwa Warszawska uprzejmie proszę o zwrócenie uwagi przywołaną przeze mnie scenę rozmowy w kościele. Jestem bardzo ciekawy czy Państwo również dosłyszycie w tej wymianie zdań echo przywołanego przeze mnie dialogu z Lewej wolnej? Zaś do redaktora naczelnego portalu wPolityce, Pana Jacka Karnowskiego, kieruję niniejszym postulat przeprowadzenia wywiadu z Jerzym Hoffmanem na temat filmu 1920 Bitwa Warszawska, bo jest przecież ten film dużym wydarzeniem w polskim życiu publicznym. I proszę przy tej okazji zapytać reżysera o domniemywany przeze mnie wpływ powieści Lewa wolna na poruszone w niniejszym tekście elementy filmu.
O czym film 1920 Bitwa Warszawska mówi na temat współczesności?
Na zakończenie jeszcze jedna kwestia.
Otworzę ją ostatnim cytatem z recenzji Tadeusza Sobolewskiego:
Każdy film historyczny jest przecież w jakiejś mierze filmem współczesnym. Co mówi ten film, poza oczywistą prawdą, że Polsce udało się powstrzymać pochód rewolucji radzieckiej na Europę - na ćwierć wieku?
Odpowiadając na to pytanie powiedziałbym, że dla mnie ten film, co oczywiste w sposób przez twórców niezamierzony, ale przecież bardziej od zamiaru liczy się efekt, przypomina jak koszmarnie nieprawdziwy w warstwie symbolicznej jest wzniesiony w ubiegłym roku pomnik nagrobny 22 żołnierzy bolszewickich pochowanych na cmentarzu w Ossowie. Pisząc o warstwie symbolicznej mam na myśli krzyż prawosławny, najważniejszy element tego upamiętnienia. Na temat czerwonoarmistów pochowanych w Ossowie nie wiemy wszak nic ponadto, że byli elementem potężnej siły, znakomicie odmalowanej w filmie Jerzego Hoffmana, która szła na Warszawę, na zachód przez trupa Polski, żeby zniszczyć, podeptać wszystko co było drogie naszym przodkom, a wiarę chrześcijańską w pierwszej kolejności. Wiemy również, że ich rodacy przywiązani do starego porządku, czyli rzeczywistości szanującej chrześcijaństwo, wspominani w niniejszym tekście biali Rosjanie, byli wtedy po drugiej stronie barykady, walcząc u boku żołnierza polskiego bądź w szeregach trzymającej się jeszcze na Krymie armii Wrangla.
Z biegiem lat pamięć zbiorowa słabnie, zwłaszcza jeżeli nie jest podtrzymywana przez kulturę. W sprawie wojny polsko-bolszewickiej 1919- 1920 już teraz pamięć ta jest cherlawa. Jeszcze kilkanaście lat, a mało kto będzie pamiętał, że bolszewicy leżący pod krzyżem prawosławnym na cmentarzu w Ossowie byli żołnierzami czerwonego sztandaru i czerwonej gwiazdy, żołnierzami idei, która z chrześcijaństwem miała wspólnego tyle, że bardzo chciała je zniszczyć.
Wychodzi zatem na to, że ten film, nie tylko w warstwie historycznej, ale także w odniesieniu do współczesności przypomina nam, że dwa razy dwa to mimo wszystko nadal cztery. I za to bardzo dziękuję twórcom filmu 1920 Bitwa Warszawska oraz wszystkim osobom i instytucjom, które przyczyniły się do powstania tego dzieła.
A do męskiej części szanownych czytelników portalu wPolityce kieruję apel:
Pannę pod rękę/ bilety w dłoń/na film 1920 Bitwa Warszawska do kina goń!
Grzegorz Wąsowski
PS. I zachęcam do lektury powieści Józefa Mackiewicza Lewa wolna
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/119502-echa-powiesci-jozefa-mackiewicza-lewa-wolna-w-filmie-jerzego-hoffmana-1920-bitwa-warszawska