Donald Tusk "odkrywa" Polskę. Czy po 4 latach władzy premierowi uda się przekonać Polaków, że... jest liderem opozycji?

Przystanek w czasie podróży przez kraj: kawa na stacji benzynowej. U góry - kibice czekają na premiera. PAP
Przystanek w czasie podróży przez kraj: kawa na stacji benzynowej. U góry - kibice czekają na premiera. PAP

Kampania znów kręci się wokół Donalda Tuska. Premier ruszył w Polskę, bo coś musiał zrobić, skoro pomysł ponownego wywołania wojny polsko-polskiej nie wypalił, plan postraszenia Polaków zatrzymaniem inwestycji też nie chwycił, a obietnica 300 miliardów zabrzmiała równie twardo jak - hipotetyczna - obietnica 300 bilionów (takich liczb ludzie nie odnoszą do swojego życia).

Premier osiąga kilka celów jednocześnie: przyciąga uwagę, zrywa z wizerunkiem zamkniętego w szklanej wieży, eksponuje swoje atuty (umiejętność rozmowy z ludźmi, plastyczność, refleks). Prezentuje się wreszcie jako zwykły Polak, który lubi wypić kawę na stacji benzynowej. Zysków sporo, zwłaszcza w sytuacji, gdy kluczowe media elektroniczne nie poskąpią czasu na wyeksponowanie tuskowych foto-ustawek.

Ale i ryzyko duże. Kobiety płaczące z biedy, kibice na każdym przystanku, z góry przegrane debaty o tym, czy korki są, czy też ich nie ma (wszyscy wiedzą, że są). Wreszcie - wiszące nad tym wszystkim pytanie, czy premier może zachowywać się jak lider opozycji. A tak zachowuje się Donald Tusk. Objeżdża kraj udając, że to nie on tu rządzi, a najwyżej dopiero może zacząć rządzić, i rozgląda się wokół, jak tu jest. Można się spodziewać, że... za chwilę stanie na czele ludowego gniewu przeciwko niesprawiedliwej władzy. Na krótką metę to może zadziałać, ale długoterminowo - może stać się śmieszne. A czasu do finału jeszcze całkiem sporo.

No i najważniejsze: podejmując ryzykowną ofensywę premier burzy kluczowe dotąd kampanijne założenie Platformy: że jest w sumie dobrze, o ile nie bardzo dobrze, poza detalami. Burzy nie tyle słowami, ile wizytą najeżoną spięciami, chwilami emocjami, krzykami kibiców, zagrywkami palikotowców. Widzimy, że coś się dzieje, widzimy premiera w centrum, ale czujemy też niepokój, że to wszystko jakieś takie nerwowe, że wiele może się wydarzyć. Że w kinie przerwano idylliczną ekranizację Jane Austin, a puszczono szybki film sensacyjny. Film, którego finału przewidzieć nie sposób.

Owszem, Tusk chciał emocji, ale emocji antypisowskich, a nie emocji wokół problemów bytowych i socjalnych.

W sumie - premier postanowił przerwać dotychczasowy kurs kampanii - bo nie pracował on na jego korzyść. W zamian postanowił "stanąć twarzą w twarz" z Polską. Oczywiście na swoich warunkach, ale mimo wszystko. To dowód, że naprawdę uznał, iż kampania wymyka mu się z rąk.

Ta podróż może mu pomóc odzyskać inicjatywę, ale też może go jeszcze bardziej pogrążyć. A zdecydować może jedno spotkanie, jedna kobieta, kilka łez, kilka słów.

Szukając swojej szansy, premier otwiera też szansę opozycji.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.