Nie minęły cztery lata i Donald Tusk złożył drugą wizytę na Litwie! W jej trakcie ogłosił po pierwsze, że stosunki Polski i Litwy będą tak dobre, jak stosunki państwa litewskiego z mniejszością polską, po drugie, że powstanie specjalny zespół pod kierunkiem wiceministrów edukacji obu krajów, który zajmie się ustawą oświatową, a po trzecie, że wyniki pracy tego zespołu poznamy „za kilka tygodni”. To – po trzecie, to bodaj najważniejsza konkluzja z pobytu premiera w Wilnie. „Za kilka tygodni”, zatem może po wyborach? Bo te również odbędą się za kilka tygodni.
O co więc chodziło w tym wojażu? O sytuację mniejszości polskiej, czy o wybory? O to żeby szkolnictwo polskie na Litwie było traktowane jak litewskie w Polsce, czy o to żeby kolejny raz stworzyć wrażenie aktywności, a co więcej efektywności? Indagowany w TVN 24 minister Sikorski nie chciał (nie potrafił?) zdefiniować celów polskiej dyplomacji w tej kwestii, powtarzając za swoim przełożonym mantrę o stosunkach. Aż dopytujący go dziennikarz skomentował: tak dobre, czy tak złe…
Postawimy ultimatum, zerwiemy stosunki dyplomatyczne z Wilnem, a może ogłosimy mobilizację? Minister spraw zagranicznych właśnie wypomniał Litwinom, że to nasza armia ich broni. Jeśli mamy prężyć muskuły w pozie Wielkiego Brata, to może i lepiej, żeby wileńska wyprawa Donalda Tuska miała wyłącznie wyborczy charakter. Tylko należy na stronie powiedzieć o tym Litwinom, ale tak cicho, żeby nie usłyszeli wileńscy Polacy.
Druga wizyta w ciągu czterech lat. Lech Kaczyński w ciągu czterech lat i czterech miesięcy był na Litwie szesnaście razy. Jego polityka wschodnia była najbardziej skuteczna do jesieni 2007 roku, choć i w czasach kohabitacji niemal do ostatniej chwili udawało mu się nie dopuszczać do wprowadzania prawa uderzającego w naszą mniejszość. A sojusz z Litwą procentował na forum Unii Europejskiej.
Rządowi Platformy Obywatelskiej udało się skutecznie zdewastować te koncepcje. W stosunkach z państwami Europy Środkowo-Wschodniej pojawił się kryzys zaufania, w niebyt odeszły wspólne projekty energetyczne. Oczywiście, można rozumować i tak: Gruzini, to kaukascy dżygici, Ukraińcy – to potomkowie Bandery, Azerbejdżan – wschodnia dyktatura, a Litwini – chytre, nacjonalistyczne boćwiny. Tylko wtedy trzeba zapomnieć o jakiejkolwiek w miarę suwerennej polityce i wpisać się w główny nurt europejski, czyli przyprząc naszego konika do rydwanu pani kanclerz Merkel. Z widomym skutkiem. Nie tylko zresztą w stosunkach z Litwą…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/118049-wyprawa-wilenska-o-co-wiec-chodzilo-w-tym-wojazu-o-sytuacje-mniejszosci-polskiej-czy-o-wybory