Od 2007 r. mieliśmy do czynienia z co najmniej czterema kompulsywnymi zmianami kursu polskiej polityki wobec Białorusi

Fot. PAP
Fot. PAP

Warszawę odwiedza dziś żona białoruskiego opozycjonisty Alesia Bialatskiego, wydanego KGB przez polski wymiar sprawiedliwości. Jest podejmowana m.in. przez Grzegorza Schetynę i Radosława Sikorskiego. Obaj panowie wyrażali współczucie i ubolewanie z powodu nadgorliwości polskich prokuratorów oraz zapewniali, że gdyby zależało to od nich do tragedii jej męża nigdy by nie doszło. Jestem jednak przekonany, że taka postawa, zwłaszcza w wykonaniu Radosława Sikorskiego sprawy nie załatwia.

O sympatię wobec podwładnych Prokuratora Generalnego Seremeta, którzy przekazali białoruskiej prokuraturze informacje dotyczące Alesia Bialatskiego posądzić jest mnie bardzo trudno. Tym bardziej, że to ja miałem wątpliwy zaszczyt powiadomić polskie media o tym, że najbardziej znany białoruski obrońca praw człowieka został zdradzony nie tylko przez dyskretnie wspierające go dotychczas państwo litewskie, ale i przez polskie. O sprawie dowiedziałem się od przyjaciół Alesia przerażonych tym, że kolejny należący do wolnego świata kraj może bezinteresownie pomagać Łukaszence w rozprawianiu się z opozycją.

Dymisje winnych pracowników departamentu współpracy międzynarodowej Prokuratury Generalnej są o tyle uzasadnione, że każda osoba pracująca w wymiarze sprawiedliwości powinna rozumieć konsekwencje swoich działań. Tłumaczenia w rodzaju „wypełniałem tylko swoje obowiązki” czy „wyłącznie przestrzegałem prawa” w kraju, który doświadczył skutków faszyzmu i komunizmu kojarzą się jednoznacznie.

Z drugiej strony, w medialnym sądzie nad pracownikami Prokuratury Generalnej umyka sedno sprawy: postawa pracowników departamentu współpracy międzynarodowej była efektem wieloletniej, niekonsekwentnej polityki zagranicznej prowadzonej przez Radosława Sikorskiego. W zasadzie nie powinienem pisać tu o niekonsekwencji, gdyż polityka ta była konsekwentnie podporządkowana koniunkturze politycznej, tyle że wewnętrznej, polskiej . Tak więc od 2007 r. mieliśmy do czynienia z co najmniej czterema kompulsywnymi zmianami kursu polskiej polityki wobec Białorusi, podczas gdy sytuacja na Białorusi pozostawała zupełnie niezmienną.

Za ministrem Sikorskim, raz to pogrążonym w miłosnym uścisku z demokratyzującym się Łukaszenką, raz radzącym despocie trzymanie w pogotowiu samolotu na wypadek narodowej rewolucji, z pełnym przekonaniem podążała nasza krajowa publicystyka, raz doszukująca się w Łukaszence cech demokraty, raz diabolicznego satrapy. Wielu odbiorcom rzeczywiście na co dzień wystarcza wersja aktualna (teraz: Łukaszenka jest tyranem), pech w tym, że za zmianami kierunków polskiej polityki zagranicznej o 180 stopni trudno jest nadążyć.

Jestem gotów się założyć, że większość odbiorców polskiego przekazu medialnego nie będzie już pamiętać, że zupełnie niedawno, przed tragicznymi wyborami prezydenckimi na Białorusi w 2010 r., Polska m.in. ratowała Łukaszenkę przed „wpadnięciem w objęcia Rosji”, a w polskich mediach z przekonaniem mówiono o tym, że władza Aleksandra Grigoriewicza się liberalizuje, lub że należy go włączyć do konstruktywnego dialogu, np. poprzez niedziałające do dziś Partnerstwo Wschodnie.

Mało kto będzie także pamiętał, że w ramach przyjaźni z Aleksadrem Łukaszenką polski MSZ naciskał na niezależny Związek Polaków na Białorusi, by podporządkował się tamtejszemu reżimowi. Zasłona milczenia spadła także na projekty polskiej pomocy rozwojowej, realizowane z pieniędzy polskich podatników, a zlecane białoruskim instytucjom rządowym i samorządowym, tak jak byśmy w nich  mieli do czynienia z wiarygodnymi partnerami, chcącymi Białoruś demokratyzować czy rozwijać. Zupełnym kuriozum były także specjalistyczne szkolenia z zarządzania zorganizowane przez polski MSZ w Akademii Obrony Narodowej wyłącznie dla wysokich urzędników administracji prezydenta Łukaszenki, tzw. wertykalu. Dla ciekawych: szacunkowy koszt organizacji jednej edycji takich szkoleń wynosił wówczas ok. 500.000 złotych. Z kolei nieco później minister Sikorski postanowił udzielić poparcia najbardziej prorosyjskiemu ze wszystkich kontrkandydatów Aleksandra Łukaszenki na fotel prezydenta.

O ile więc trudno odmówić pracownikom Prokuratury Generalnej odpowiedzialności za krzywdę, jaką wyrządzono Alesiowi Bialatskiemu, o tyle mieli oni po prostu pecha. Jeszcze pół roku wcześniej nikt nie zarzuciłby im żadnej winy. Zamiast pełnych oburzenia reportaży w mediach, sprawa została by elegancko wyciszona, w imię kolejnego wydumanego dialogu z Łukaszenką.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych