Major Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”. „Należał do najbardziej ideowych ludzi, jakich spotkałem w swoim życiu”

„Honor twój, imię i chwała pozostaną na zawsze”.

Mjr Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz” i bitwa pod Surkontami - 21 VIII 1944 r.

[…] patrzy przez okno jak słońce Republiki ma się ku zachodowi,
pozostało mu niewiele, właściwie tylko wybór pozycji w której chce umrzeć,
wybór gestu, wybór ostatniego słowa...

Zbigniew Herbert, „Pan Cogito o postawie wyprostowanej”

67 lat temu, 21 sierpnia 1944 roku, na polach wokół chutoru Surkonty na Nowogródczyźnie, rozegrał się jeden z najtragiczniejszych epizodów walki oddziałów Armii Krajowej z Sowietami na Kresach II Rzeczypospolitej. Po wielogodzinnych zmaganiach, po stronie polskiej padło w sumie 36 oficerów i żołnierzy, z których wielu dobito bagnetami. Wśród poległych był również dowódca, „hubalczyk” i cichociemny, major Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”.

„Należał do najbardziej ideowych ludzi, jakich spotkałem w swoim życiu” - wspominał go po latach kolega, cichociemny, kpt. Stanisław Sędziak „Warta”.

„Wierzył, że moc moralna naszych ludzi przyniesie nam i Polsce ostateczne zwycięstwo”. „Bezrukij Major” - jak nazywali Kalenkiewicza w swoich raportach funkcjonariusze NKWD – był jednym z najwybitniejszych oficerów Armii Krajowej. Swój partyzancki szlak rozpoczął jako zastępca legendarnego majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, a zakończył jako symbol oporu żołnierzy Niepodległej Rzeczypospolitej, walczących o Polskość Kresów Wschodnich przeciwko Sowietom i jako jeden z pierwszych poległych z ich ręki dowódców Antysowieckiego Powstania.

Urodził się 1 lipca 1906 r. w Pacewiczach, pow. wołkowyski. Był synem Jana, ziemianina, właściciela majątku Trokienniki, działacza Narodowej Demokracji, posła na Sejm RP i Heleny Zawadzkiej. Ukończył Gimnazjum Nauczycieli i Wychowawców w Wilnie oraz Korpus Kadetów nr 2 w Modlinie, w 1924 r. wstąpił do Oficerskiej Szkoły Inżynierii w Warszawie. W czasie przewrotu majowego, wbrew rozkazowi bezpośrednich przełożonych, stanął po stronie wojsk wiernych rządowi. Rok później ukończył jako prymus Oficerską Szkołę Inżynierii i otrzymał awans na porucznika. Po odbyciu stażu liniowego w 1. Pułku Saperów im. Tadeusza Kościuszki w Modlinie wstąpił na Wydział Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej. W czerwcu 1934 r. ożenił się z Ireną Erdman. W grudniu tegoż roku uzyskał dyplom inżyniera urządzeń i komunikacji miejskich. Otrzymał przydział do Szkoły Podchorążych Rezerwy Saperów w Modlinie jako dowódca plutonu. W 1936 r. awansował do stopnia kapitana. W listopadzie 1938 r. rozpoczął studia w Wyższej Szkole Wojennej w Warszawie, które przerwał wybuch wojny.

Podczas kampanii wrześniowej pełnił służbę jako oficer sztabu Suwalskiej Brygady Kawalerii, a od  15 września 1939 r. grupy gen. Wacława Przeździeckiego. Po 18 września był oficerem taktycznym w 110. pułku ułanów, a od 28 września adiutantem, następnie zastępcą mjr. Henryka Dobrzańskiego „Hubala”, dowódcy Oddziału Wydzielonego WP. W czasie pobytu w oddziale brał udział w kilku starciach z Niemcami w okolicy Gór Świętokrzyskich i Lasach Starachowickich oraz Suchedniowskich, m.in. pod Chodkowem i w Cisowniku. 2 grudnia opuścił oddział i 24 grudnia 1939 roku  dotarł do Paryża. Od 1 stycznia 1940 r. był słuchaczem oficerskiego kursu aplikacyjnego saperów w Wersalu, a od 15 marca instruktorem tego kursu w Centrum Wyszkolenia Saperów. Wraz z kpt. Janem Górskim zgłosił gotowość grona oficerów z Wyższej Szkoły Wojennej do udziału w desantach do kraju, jako cichociemni.

Ewakuowany po upadku Francji, 25 czerwca 1940 r. przybył do Wielkiej Brytanii, gdzie otrzymał przydział do I Brygady Strzelców jako dowódca kompanii saperów  w rejonie Biggar. Od października pracował w Oddziale III Sztabu Naczelnego Wodza jako referent w Wydziale Studiów i Szkolenia Spadochronowego. Był współtwórcą lotniczej łączności z krajem oraz polskich wojsk spadochronowych, a także autorem oraz współautorem podstawowych opracowań i memoriałów do naczelnych władz wojskowych w tej materii. Brał udział w szkoleniu jako instruktor na kursach w Ringway.

W nocy z 27 na 28 grudnia 1941 r. miał zostać zrzucony jako cichociemny (operacja lotnicza „Jacket”, ekipa nr 2) na zapasową placówkę położoną między Sochaczewem a Bolimowem, jednak przez pomyłkę skoczkowie wylądowali 22 km na północ od Łowicza, na las Paulinka - Załusków przy drodze Sochaczew - Gąbin, już na terenie Rzeszy. Po skoku, wraz z trzema spadochroniarzami został zatrzymany w polu przez patrol Grenzschutzu i odprowadzony na posterunek we Wszeliwach. Przy próbie rewizji otworzyli oni ogień i zabili czterech Niemców; Maciej Kalenkiewicz otrzymał wówczas postrzał w lewe ramię. Zrzutkowie szybko oddalili się od miejsca walki. „Kotwicz”, poważnie ranny, dotarł na punkt kontaktowy w Domaniewicach, następnie przyjechał do Warszawy. Na początku 1942 r. został przydzielony do Komendy Głównej ZWZ w Warszawie jako kierownik referatu operacyjnego w Oddziale III. 19 marca 1942 r. odznaczony przez Komendanta Sił Zbrojnych w Kraju gen. Stefana Roweckiego „Grota”  za walkę z Niemcami po skoku Krzyżem Virtuti Militari 5 kl. i awansowany 10 września 1942 r. do stopnia majora ze starszeństwem od 27 grudnia 1941 roku.

Był współautorem drugiego planu powstania powszechnego W 154, zawartego w raporcie operacyjnym dowódcy Armii Krajowej nr 154/III z 8 września 1942 r., a także autorem lub współautorem większości instrukcji bojowych oraz współpracownikiem Biura Badań Technicznych Wydziału Saperów Komendy Głównej AK. Jeden z inicjatorów wydawnictwa „Załoga” i członek redakcji pisma lotniczego „Wzlot”.

W lutym 1944 r. został mianowany inspektorem KG AK z pełnomocnictwami w zakresie unormowania stosunków w Okręgu AK Nowogródek i 20 lutego wyjechał z Warszawy, wraz z legendarnym por. Janem Piwnikiem „Ponurym”, na teren Nowogródczyzny.
W marcu 1944 r. dotarł do Okręgu Nowogródek, gdzie miał m.in. uczestniczyć w rozwiązaniu sprawy Józefa Świdy „Lecha” (też byłego „hubalczyka”), oskarżanego przez Komendę Okręgu o współpracę z Niemcami i próbę przejęcia władzy w okręgu. Na własną prośbę pozostał na terenie okręgu, obejmując po przeniesionym do Warszawy „Lechu” dowództwo Zgrupowania Nadniemeńskiego AK. W kwietniu i maju zgrupowanie przeprowadziło kilkanaście akcji bojowych, w tym także przeciw partyzantce sowieckiej – w obronie własnej lub ludności cywilnej.

„Kotwicz” był także współautorem i intensywnym propagatorem koncepcji akcji „Ostra Brama”, czyli operacji zdobycia Wilna. Uważał, że zamanifestowanie polskości tego miasta wobec aliantów i wkraczających wojsk sowieckich jest konieczne. W przypadku wrogiego nastawienia władz sowieckich wobec ujawnionego wojska polskiego, powinno ono nie dać się rozbroić i bronić swoich pozycji w Wilnie. Plan „Kotwicza” przewidywał współpracę okręgów wileńskiego i nowogródzkiego.

Tymczasem Kalenkiewicz, który został ranny w czasie walk pod Iwiem, musiał opuścić oddział i odjechać do szpitala – w rannej ręce rozwinęła się gangrena. 29 czerwca 1944 r. w szpitalu polowym w Antoniszkach amputowano mu prawą rękę, przez co nie dane mu było wziąć udziału w realizacji akcji, której był pomysłodawcą, czyli ataku na Wilno nocą 6/7 lipca 1944 r. Jednak już  9 lipca Kalenkiewicz, ciągle gorączkujący, z niezagojoną po amputacji raną, zameldował się w kwaterze Komendanta Okręgu Wileńskiego płk. Aleksandra Krzyżanowskiego ps. „Wilk”. W tym okresie, planowano mianowanie go dowódcą 77. Pułku Piechoty, który miał być częścią samodzielnego polskiego korpusu walczącego u boku Rosjan. Uniknął zatrzymania w Boguszach, kiedy Rosjanie aresztowali przybyłych na odprawę oficerów AK.

Po rozbrojeniu przez wojska sowieckie oddziałów AK skoncentrowanych pod Wilnem „Kotwicz” wycofał się do Puszczy Rudnickiej, a już 20 lipca 1944 r. odparł obławę NKWD w lasach nad jeziorem Kiernowo. Tak tę walkę wspominał jeden z jej uczestników Mieczysław Nawrocki:

„[...] Na skraju puszczy dochodzi do starcia. […] Gdy oddziały wypoczywają i zda się, że są już u siebie […], pojawia się zwarta sowiecka tyraliera. Po prostu nadchodzi, nie skacze, nie kryje się, lecz lezie. W parcianych saperkach nawet w leśnym podszyciu nie słychać nic. Milczące manekiny. Wszyscy z nastawionymi pepeszami. Istriebitiele. Akowcy padają na jeża do nich. Jest już z nimi „Kotwicz”. Nadjeżdża w ostatniej niemal chwili na zdobycznej amfibii w maskujące łaty – z Afrika [K]orps. Na polnej drodze unosi się tuman kurzu, za nią osłonowy szwadron konnicy „Kotwicza”. Jest bez ręki, w polówce jakby za dużej, wymizerowany, prawie niesamowity. [...] Spłoszone oddziały leżą frontem do nadchodzących, wśród leśnych mchów, w obronnym pogotowiu. Odruchowo, linią, nikt niczego nie formował. To już czysta samoobrona. Zza drzew zbliżają się gęstą tyralierą spłowiałe drelichy Krasnej Armii. Idą. Cisza jest przerażająca, nawet ptaków nie słychać. Nie pada ani jeden przedwczesny strzał. Ale nie ma też dwuznaczności: życie za życie. I wtedy, gdy są już tak blisko i tak dobrze widoczni, wtedy ze środka oddziałów, z traw leśnych, paproci, podnosi się bezręka postać w polówce, jakby w zwolnionym tempie, i bez pospiechu pada spokojna komenda: ognia – skokami naprzód. Zrywa się jeden przeciągły grzmot i poświst, urywa się jakby na wyliczonej ilości naboi i już bez komendy, w rytmie, jak najwspanialsze wojsko, skok i salwa, skok i seria. […] Znikają spłowiałe widma, nie ma żadnego zamieszania, nie ma już strzelaniny. Armię Krajową wchłania jeszcze raz ochronna puszcza. Tymczasowe odroczenie wyroku, dla niewielu ocalenie”.

5 sierpnia 1944 r. mjr Kalenkiewicz objął dowództwo okręgu nowogródzkiego AK. Nowy komendant planował utrzymanie nielicznych oddziałów partyzanckich z bazą w Puszczy Grodzieńskiej i ograniczoną działalność konspiracyjną. Za główne zadanie uważał akcję informacyjno - propagandową. Podejmował także starania zainteresowania aliantów sytuacją na Wileńszczyźnie i Nowogródczyźnie. Nadana 17 sierpnia z walczącej Warszawy depesza rozwiała złudzenia, co do możliwości przyjazdu na ten teren alianckiej misji. Oddział „Kotwicza”, operujący na niewielkim terenie na przedpolu Puszczy Rudnickiej, utrzymywał kontakt z działającymi w tej samej okolicy resztkami oddziałów wileńskich.

Akcji zaczepnych nie prowadzono. Zdarzały się starcia, ale raczej przypadkowe niż zaplanowane. Kotwicz powtarzał: „Nie zaczepiajcie sowietów, zwłaszcza większych oddziałów. Nie chcę sam zginąć i nie chcę, żeby zginął którykolwiek z was. Chcę, żebyście wrócili do swoich i jeszcze mieli po sześcioro dzieci”. Wskazaniu „nie zaczepiać” towarzyszyła druga instrukcja: „Ale bronić się w razie zaczepki”. Na tak wąskiej dróżce manewrowanie jest trudne. Prędzej lub później musiała  nastąpić konfrontacja. Dowódcy sowieckiego „Smierszu” odpowiadali swym stanowiskiem - a zapewne i głową - za zlikwidowanie „obcych wojsk” na zapleczu frontu.

19 sierpnia 1944 r. Rosjanie rozpoczęli akcję likwidacji polskich oddziałów na przedpolu Puszczy Rudnickiej, atakując o świcie oddział AK kpt. Bolesława Wasilewskiego „Bustromiaka”, liczący około 80 żołnierzy. Jego straty wyniosły 7 zabitych i 4 rannych, których unieśli z sobą koledzy.  Dzięki znajomości terenu „Bustromiak” oderwał się od nieprzyjaciela i wycofał się w kierunku Surkont, kwatery majora „Kotwicza”. W poniedziałek, 21 sierpnia, w trakcie przygotowań do odprawy przygotowywanej przez Kalenkiewicza oddział AK liczący 72 żołnierzy i 4 kobiety został zaatakowany przez wojska sowieckie.

Na skutek donosu naczelnik raduńskiego rejonowego Oddziału Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych kpt. Czikin skierował w okolice wsi Surkonty, celem likwidacji „zgrupowania bandyckiego”, Grupę Wywiadowczo-Poszukiwawczą 3. batalionu 32. Zmotoryzowanego Pułku Strzelców Wojsk Wewnętrznych NKWD pod komendą dowódcy kompanii, starszego lejtnanta Korniejki i zastępcy naczelnika rejonowego Oddziału NKWD, młodszego lejtnanta Bleskina.

Partyzanci dostrzegli Sowietów w chwili, gdy ciężarówki zahamowały i zaczęli z nich wyskakiwać enkawudziści. Zarządzony przez „Kotwicza” alarm postawił na nogi rozrzuconych po odległych gospodarstwach AK-owców, którzy zajęli stanowiska ogniowe i spokojnie obserwowali zbliżającego się do zabagnionej łąki nieprzyjaciela. Gdy skupieni w małe grupki Sowieci zbliżyli się otwarto zmasowany ogień. Jego skuteczność była ogromna. Na polu walki zostało około 30 zabitych żołnierzy sowieckich i kilkunastu rannych. Straty AK były minimalne: kilku zabitych, w tym por. Walenty Wasilewskiy ps. „Jary”, i rannych, wśród nich kpt. „Bustromiak” draśnięty kulą koło oka i skroni. Korzystając z chwili spokoju „Kotwicz” z pistoletem w lewym ręku zwołał naradę. „Bustromiak” opowiadał się za wycofaniem i otrzymał zgodę, by wycofać się z lżej rannymi, „Kotwicz” postanowił zostać do wieczora, by zabrać ciężko rannych.

W tym czasie oddziałom sowieckim przybył z odsieczą dowódca Grupy Wywiadowczo-Poszukiwawczej 3/32 zmot. pułku strz. kpt. Szulga i naczelnik rejonowego oddziału NKWD kpt. bezp. państw. Czikin. Polaków w Surkontach zaatakował sowiecki batalion dowieziony na 30 ciężarówkach. Stosunek sił wynosił 10:1 na korzyść NKWD. W drugiej fazie bitwy oddziały sowieckie zaatakowały lewe skrzydło obrony, starając się przełamać opór polskich stanowisk, wedrzeć się na tyły obrońców i odciąć drogę odwrotu. Były także wspierane przez kilka samolotów, które ostrzeliwały pozycje Polaków z broni pokładowej. Na prawym skrzydle rozpoczęły natarcie świeżo przybyłe oddziały NKWD. Zdobyły one wzgórze, gdzie ulokowano cekaem, który zniszczył polski punkt dowodzenia, zabijając polską obsługę rkm, mjr. „Kotwicza”, rtm. cc Jana Kantego Skrochowskiego „Ostrogę” i adiutanta pchor. Henryka Nikicicza „Orwida”. To spowodowało wycofanie się pozostałych partyzantów. Według dokumentów sowieckich:

„w wyniku 5-godzinnego boju [bandę] całkowicie zniszczono - zabito 53 bandytów, w tym 6 oficerów białopolskiej armii. Schwytano do niewoli – 4”.

Nie ma świadka śmierci „Kotwicza”. Jest opowieść, którą ludzie powtarzają od kilkudziesięciu lat. Pierwszy na tym skrzydle zginął „Ostroga”. Potem „Kotwicz” dostał kulę w czoło, wylot z tyłu czaszki. „Orwid” rzucił się, żeby wyciągnąć go spod ognia i w tej samej chwili padł na nogi dowódcy.  Trzy kule  w pierś.  Tak ich razem znaleziono. W bitwie pod Surkontami straty sowieckie wyniosły 132 zabitych. Po stronie AK poległo 39 żołnierzy. Nie wszyscy zginęli w walce. Jedna z ocalałych sanitariuszek tak wspominała ostatnią fazę walk:

„Ale najgorsze było to, że oni razem ze mną robili obchód placu boju i wszystkich nieżyjących, ciężko rannych i lekko rannych, wszystkich dobijali bagnetami. Wszystkich! Pamiętam twarz kapitana „Hatraka” [kpt. Franciszek Cieplik]. On miał taką złotą szczękę i patrzył na mnie przytomnie, patrzył na mnie tak, jakby jemu było mnie żal. Ja to widziałam po jego oczach. Sołdat podszedł i pchnął go bagnetem w bok. Ja tylko widzę jego zęby wyszczerzone, bo on jego walił w brzuch, w klatkę piersiową, ile tylko chciał. I tak po kolei, każdego”.

Po walce ciała poległych partyzantów pogrzebali miejscowi chłopi, zaznaczając miejsce pochówku resztkami płyt z grobów powstańców 1863 roku. Podczas Powstania Styczniowego nieopodal tego pola bitwy Rosjanie rozbili oddział Ludwika Narbutta. Po wojnie Sowieci wybudowali w miejscu bitwy oborę zarodową na 800 krów. Zbiorowa mogiła żołnierzy Armii Krajowej w Surkontach była przez lata kołchozowym pastwiskiem, na którym dwa razy dziennie tysiące racic tratowały zbiorowy grób w drodze na pastwisko i z powrotem.

Na początku lat 90. życie, a właściwie Cezary Chlebowski, autor legendarnej już dzisiaj książki, poświęconej mjr. Janowi Piwnikowi „Ponuremu”, pt. „Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie”, postanowił wraz z grupą ludzi z Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa dopisać epilog tej pierwszej bitwy Antysowieckiego Powstania. Po długich i trudnych rozmowach przedstawicielami białoruskiego MSZ w Mińsku, w początkach września 1991 roku, obok kurhanów powstańczych stanął, zbudowany na zlecenie ROPWiM przez Fundację Ochrony Zabytków, cmentarzyk wojenny poświęcony mjr. „Kotwiczowi” i jego żołnierzom. Podczas uroczystości 8 września 1991 r., po mszy polowej Cezary Chlebowski przemawiał w imieniu Rady Pamięci przy Premierze RP. Tak wspominał tamte chwile:

„Gdy odchodziłem od ołtarza złapała mnie za rękę starowinka - babuleńka, niespodziewanie pocałowała w dłoń i zapytała: - Panie, kiedy tu wrócicie? Jeszcze dziś, po ładnych parunastu latach, wspomnienie to wywołuje u mnie dławienie w gardle. Od czasu do czasu mam z Surkont sygnały, że cmentarzyk stoi nienaruszony”.

Według mjr. „Kotwicza” obecność żołnierzy polskich na Kresach Wschodnich miała „dokumentować wobec świata przynależność ziem kresowych do Rzeczypospolitej”. Kpt. cc Alfred Paczkowski „Wania” napisał po latach:

„Maciej - to Poniatowski. Jego śmierć była demonstracją i sprawą honoru”.

Oddziały Armii Krajowej i oddziały samoobrony polskiej trwały na straży polskości na  Kresach  i dokumentowały tą przynależność aż do lat 50., tocząc nierówną walkę z bolszewicką okupacją i sowietyzacją tych ziem.


Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych