Polskie uwarunkowania. W polskim położeniu geopolitycznym przesądzające znaczenie mają ziemie zachodnie

Polskie uwarunkowania. Kto panuje nad Szczecinem i Gdańskiem/Gdynią, ten panuje nad ziemiami zachodnimi i północnymi – 1/3 polskiego terytorium. Kto panuje nad ziemiami zachodnimi i północnymi, ten panuje na całą Polską. Kto panuje nad całą Polska, ten panuje nad Europą Środkową.

Witold Gadowski skonstatował: „znaleźliśmy się jako naród i państwo, w wyjątkowym okresie – nazwałbym go czasem nowej definicji".

Barbara Bobula powtarza słowa Anny Walentynowicz: „musimy się policzyć"...

W ogólnym skrócie można powiedzieć, że na te pytania czekaliśmy 20 lat. Czekaliśmy dlatego, że musiało postawić je młode pokolenie, właśnie to, któro przejmuje odpowiedzialność za losy państwa i narodu. Scheda jest jednak wyjątkowo niewdzięczna z kilku względów: przerwania ciągu elit, ogólnego braku poczucia odpowiedzialności za losy państwa i narodu, a także wyjątkowego zmanipulowania polskiej świadomości i samej polskiej kultury.

Sama konstatacja jednak nie wystarczy. Nie możemy zapomnieć, że w polskiej historii takich wyjątkowych okresów, które wymagały nowej definicji, było bardzo dużo: pierwsi Piastowie swoje państwo musieli oprzeć o jakąś definicję; ostatni również, bo zjednoczenie Polski dzielnicowej też wymagało jasnej koncepcji; przełom piastowsko/jagielloński to już zupełnie dwa inne światy. Zmiany koncepcji kulturowej wymagał okres utraty państwowości oraz jej odzyskania w 1918 r.. Klęska II Rzeczypospolitej kolejny raz postawiła Polaków wobec tego samego dylematu. Potem było: powstanie PRL-u, okres solidarnościowy i wstąpienie do Unii Europejskiej. Teraz stanęliśmy wobec jej kryzysu.

Oprócz tej wyliczanki, warto zauważyć, że okres przeznaczony na opracowanie definicji z czasem skracał się coraz bardziej. Na początku były to wieki. Pokolenie za pokoleniem żyło w ustabilizowanych warunkach. Na końcu tej drogi jest zupełnie inaczej: w jednym pokoleniu konieczność opracowania nowej koncepcji i dostosowania się do niej, pojawia się już kilka razy. To dobrze i źle, bo z jednej strony młode pokolenie kształci już nie tylko szkoła, telewizja i gazety, ale również praktyka dziejowa, a z drugiej, owa praktyka wymaga dobrego wykształcenia, orientacji i dużej mobilności społeczeństwa, a zwłaszcza państwa. To nie rodzice, ani bajkowe wyobrażenia, lecz historia rzuca hasło „sprawdzam!", karty na stół! I jest to sprawdzian dla szkoły, tej niższej i wyższej, mediów, a także i społeczeństwa. Gdy karty okażą się zwykłymi ściągami, a w głowach zadudni od pustki, wówczas ta sama historia wystawia słony rachunek - wszystkim, który trzeba będzie zapłacić. I tak było zawsze!

Hasło „policzenia się" też nie jest nowe. Polacy musieli zrobić to po upadku państwowości, w okresie jej odzyskania i zgoda!, muszą to zrobić obecnie. Ale co to znaczy policzyć się? W oparciu o jaką księgę? Liczenie Polaków trwa od wielu pokoleń. Liczymy się sami i liczą nas. Ale jak dotąd każde rachunki zaczynają się od nowa, bo okazuje się, że poszczególne grupy mają swoje kryteria. W zaborze pruskim szkoły ludowe uczyły czterech podstawowych działań, w rosyjskim zanim dobrano się do polskiej oświaty musiano zniszczyć to, co zbudowała Komisja Edukacji Narodowej. Potem nauczycielami zostawali emerytowani rosyjscy oficerowie albo przypadkowi ludzie, którym dopłacano odpowiednie dodatki. Zarówno w jednej jak i drugiej wpajano miłość do cesarza, którego władza pochodziła od Boga i do władzy, która namaszczona została przez tego samego cesarza. I to był cel kształcenia. W PRL-u cały tysiącletni polski dorobek zaczął zjadać marksizm i leninizm. Gdy leninizm w końcu zjadł się sam, pozostał marksizm, który dalej nas troczy. Mamy się policzyć w oparciu o jaką świadomość? No, musimy wreszcie zauważyć, i zaakceptować swoje piastowskie położenie. Stworzyć własną strategię obronną, gospodarczą, edukacyjną itd. Ale to wszystko są pytania o stan badań... Cóż z tego, że w ciągu ostatniego 20-lecia ukazało się mnóstwo książek, o różnej wartości. Nikt nie zweryfikował PRL-owskiej historiografii, nikt nie nauczył nas właściwie czytać książek z tamtego okresu. A właściwa ocena wymaga bogatej wiedzy pozaźródłowej, której ani szkoła, ani książki nie nauczą. Ta część edukacji należy do obowiązku rodziny. Brak odpowiednio wykształconej inteligencji jest niczym innym, jak wyrokiem dla całej kultury, państwa i narodu. Sytuacja jest do tego stopnia skomplikowana, że dziś brakuje środka wyrazu, który byłby w stanie dotrzeć do właściwych pokładów wrażliwości i wiarygodności. Czas nowej definicji musi wziąć to wszystko pod uwagę.

Wiktor Mokot zwraca uwagę na język, który jest zapisem dziejowego doświadczenia i specyfiki kulturowej. I to jest, jak się wydaje, właściwy trop. Językiem prostackim, pełnym emocji, pozbawionym niuansów i bogactwa można owszem wiele rozwalić, ale zbudować niczego nie sposób. Do rozwalania wystarczy młot, siekiera, majzel i pustostan mózgowy, natomiast do budowania niezbędna jest wiedza architekta i doświadczenie inżyniera. „Solidarność" stworzyła piękny świat, w którym przez półtora roku czuliśmy się jak u siebie w domu, ale co dziś z niej pozostało? Dziś przewagę, wśród samych Polaków, zaczyna zdobywać przekonanie, że to właściwie „mur berliński" obalił komunę, a Polacy na szczęście tym razem nie wywołali powstania, ale przynajmniej sobie postrajkowali. Pozostało natomiast przekonanie, że Polska to dziwny i durnowaty kraj oraz że sami Polacy zaczynają być zmęczeni polskością. Są do takiego stopnia zmęczeni swoją niewiedzą, że muszą tak odpocząć, tak się wyspać, że po obudzeniu powinni zostać w kalesonach, drewnianych butach i z przysłowiowym nocnikiem w garści. Komu przyjdą do głowy jakiekolwiek porównania? Na przykład tych wykształconych Polaków z okresu międzywojennego, bez których PRL zawaliłby się jak stara buda, z tymi którzy dziś stworzyli świetne nowe państwo? Tych Polaków, którzy od podstaw tworzyli nowy polski przemysł tamtego okresu, a który z powodzeniem mógł konkurować z firmami europejskimi, z tymi Polakami, którzy od 20 lat wciąż budują III RP? Mokot ma rację, że język knajacki bardziej dociera do świadomości niż poprawna polszczyzna (choć tego wprost nie wyartykułował). Co więc wybrać rozwalanie, czy budowanie? Może jednak zacznijmy budować? A skoro tak, to wracamy więc do punktu wyjścia, do owego „czasu nowej definicji".

Co to jest czas?

Czas ma różne wymiary. Czas „zegarowy" odmierzany jest równo, tak nam się przynajmniej wydaje. Czas ludzkiego życia kieruje się już innymi zasadami. Wiele osób powtarza, że w młodości biegnie wolniej, w wieku starszym szybciej. Innym regułom podlega czas kultury. Tu nierozłącznym jej towarzyszem jest praca. Czas kultury, systematycznie warstwa po warstwie nakłada się na siebie, jest więc sumą wszystkiej kulturalnej (kulturowej) pracy jaka kiedykolwiek została wykonana w określonej kulturze lub w danym narodzie. Ma swój początek, ale nie ma końca. Jest przewidywalna, idzie węższą lub szerszą drogą, ale zawsze meandrami i wyłącznie przed siebie, nawet gdy się cofa. Inne parametry ma czas cywilizacji. Ten jest bardziej przewidywalny niż czas kultury, choć raczej stoi w miejscu i trwa – pomimo tego, że wokół niego wszystko się obraca, nawarstwia i rusza. Jest jakby orbitą, po której poruszają się inne czasy.

A jak układa się czas historii, ten najciekawszy z nich wszystkich? Czas historii podobny jest do czasu kultury, bo wprawdzie systematycznie nawarstwia się, ale w jego wnętrzu panuje nieustanny ruch: przeszłość walczy z teraźniejszością. Obydwa walczą w zamkniętej przestrzeni. Cały fenomen czasu historycznego polega na tym, że w tej zamkniętej przestrzeni czas teraźniejszy i przeszły są tylko umowne, bo tak naprawdę w historii nie ma rozdziału między czasem teraźniejszym a przeszłym. Teraźniejszość i przeszłość są jednym czasem przeszłym – są historią. To człowiek dla swojej wygody lub z politycznych intencji rozdzielił go. Historia średniowiecza, okresu oświecenia, a także romantyzmu wracała do starożytności, do czasów greckich i rzymskich wzorując się na nich (np. pierwszy, drugi, trzeci Rzym) i stawiała je sobie jako wzór. Historia Kościoła katolickiego oparta jest na Biblii, najważniejszej księgi naszej cywilizacji. Ta historia jest stabilna, jeszcze bardziej niż cywilizacja, a jej czas ma wymiar pozaziemski – zupełnie niekontrolowany, choć w różnych epokach był różnie opisywany. Historią dyplomacji w dużej mierze wciąż kieruje makiawelizm. Itd.

Zauważamy, że w historii powszechnej jeden pogląd uznany w danym okresie za odkrywczy, obala następne pokolenie, by móc wrócić do punktu wyjścia, znaleźć błąd i raz jeszcze dochodzić prawdy. A ile razy w polskiej historii, dla ratowania, rzucaliśmy się w objęcia Rosji, Niemiec, Austrii, Francji, czy ostatnio Amerykanów, i za każdym razem, bez wyjątku ponosiliśmy klęski, największe blizny zostawiając dla siebie samych. Ile razy, pomimo upływu czasu, kolejne pokolenia cofały się, a potem szły tą samą drogą, którą z największym trudem przemierzali ich przodkowie. Czas biegł do przodu, a historia cofała się. Cofali się też młodzi ludzie, którzy z racji swojego wieku nie potrafili docenić krwawego wysiłku ich przodków, który właśnie im miał przynieść lepszą przyszłość. Brutalna siła fizyczna okazała się mocniejsza niż mechanizm czasu zegarowego. Zawracała czas i ludzi.

I na historię powinniśmy spojrzeć właśnie w ten sposób – całościowo! Dopiero wówczas staje się ona jasna, logiczna i edukująca. Taki też wymiar ma historia Polski. Dlaczego? Dlatego, że ona jest rejestrem naszych klęsk i zwycięstw, naszego sposobu myślenia, naszego patriotyzmu i naszej zdrady. Jest bankiem, skarbnicą naszego doświadczenia, bez znajomości której jesteśmy, jak dzieci we mgle. Jej półki kryją odpowiedź na każde pytanie dotyczące przyszłości, bo wszystko już było. Co więcej, od swojej historii i swojego dziedzictwa nie jesteśmy w stanie uciec. Podobno każdy żołnierz buławę nosi w plecaku. Tej bohaterskiej szansy nie ma przeciętny człowiek, bo swoje geny odziedziczył po przodkach i nosi je w sobie. Chce, czy nie chce. Żołnierza formatuje cywilizacja, kultura i mundur, człowieka jako takiego – genotyp, także kulturowy, od którego nie jest w stanie się uwolnić. Żołnierzem się bywa, a człowiekiem się jest. Taki układ nie pozostawia wątpliwości. W sposób Obrazowy odwołując się do historii biblijnej, być może jest to kara za grzech pierworodny, a być może właśnie taki zapis nadaje sens naszemu życiu? Nasza egzystencja zadaje nam ból, przeciwko któremu jeszcze nikt nie wynalazł środków znieczulających. I nie znajdzie. Swoje ciało człowiek otrzymał od ojca i matki, ale jego genetyka, psychika i rozum ma wielu praojców i pramatek – jest więc syntezą przeszłości. Zbytnia lekkość życia jednego pokolenia gotuje piekło kolejnemu. Lekkomyślni rodzice, politycy czy pedagodzy, poprzez swoją krótką perspektywę spychają na plecy swoim dzieciom nierozwiązane problemy, a potem one przygniecione ich masą nie są w stanie pomyślnie rozwiązać niczego. Jeszcze poważniejsze skutki pozostawia po sobie system totalitarny. Poprzez zastosowaną blokadę wszystkiego, co tworzy dany naród czy kulturę, powoduje on taką stagnację, że młode pokolenie nie jest w stanie sięgnąć do skarbnicy doświadczeń, bo większość z nich nawet nie wie, że coś takiego istnieje. To bardzo przykre, ba, to cholernie przykre, ale o tym nie można nie pisać.

A czego uczy czas historii?

W ciągu ostatnich 20 lat wydawało nam się, że wybraliśmy przyszłość, że udało nam się wyjść z zamkniętego kręgu przepychania się dwóch czasów: teraźniejszego z przeszłym; wydawało nam się, że uciekliśmy od miejsca i historii, które przynoszą nam cierpienie i kłopoty, a nawet ból. Weszliśmy w struktury, które wydawało się, że oddzielą nas od przyczyny naszych klęsk. Zaczęliśmy tańczyć i bawić się – jak dzieci, które odzyskały zabawki. Po dwóch dekadach, bardziej emocjonalnych niż rozumnych, czujemy że powoli wracamy tam, skąd przyszliśmy. Granice UE i jej struktury nie oddzieliły nas od niczego, czujemy, że będąc w Unii, ponownie, jak podczas drugiej wojny zostaliśmy sojusznikami sojusznika i to jeszcze w państwie pozbawionym nie tylko strategicznych elementów gospodarki, ale własnego przemysłu. Nie tak to miało być!

W zamian tu i ówdzie, słyszymy o „dwudziestoleciu polskiej demokracji", „o ojcach polskiej demokracji", o nauczycielach demokracji itd. Aż nie do wiary, że nikt z polskiej strony nie zauważa, że ojcowie naszej demokracji żyli w XIV i XV wieku, a może nawet wcześniej. Wystarczy odwołać się do takich nazwisk jak: Marcin Boduła (zm. 1279 r.), który w swoim czasie wystąpił z tezą, „że wojny nie mają charakteru boskiego i są dziełem samych ludzi. Potępiając ekspansje zakonu krzyżackiego, jako sprzeczną z religią katolicką, usiłował udowodnić, że wszystkie wojny prowadzone w calach zdobycia bogactw, podboju ludów i nowych terytoriów są niesprawiedliwe. Sprawiedliwe są bowiem takie wojny, którym celem jest poskromienie krzywdzicieli, obrona własnej ziemi i bogactw, udzielenie pomocy krzywdzonym".

W okresie jagiellońskim myśl tę rozwinęli przedstawiciele szkoły krakowskiej: Stanisław ze Skalbmierza i Paweł Włodkowic, który głosił, że „niewierni posiadają oparte na prawie naturalnym i boskim prawa do własności, do posiadania państwa, jurysdykcji, czci, a stąd wywodził, że przywileje tak papieskie, jak cesarskie na które powołuje się Zakon są nieważne. Najazdy Krzyżaków na ziemie spokojnych pogan uznawał ze stanowiska prawa naturalnego, boskiego, kanonicznego i obywatelskiego za sprzeczne z pojęciem wojny sprawiedliwej, a łączenie ich ze świętami Błogosławionej Dziewicy, za skandaliczne, graniczące wprost z zabobonem". Warto zadać pytanie: przeciwko jakiej potędze występowali owi wielcy polscy demokraci? Przeciwko ideologii, którą sformułował Henryk de Segusio (Ostiennsis, vel Hostiensis zm. w 1271 r.).. Głosiła ona, że „grzech pierworodny pozbawia tych, którzy nie zostali obmyci, prawa do posiadania rodziny, własności prywatnej, wolności osobistej i własnego państwa". Na tych zasadach opierała się ekspansja zakonu Krzyżackiego i chrześcijańska w tamtym czasie. Buduła żył w tym samym okresie co Segusio. Odpowiedział natychmiast i to jest cecha charakterystyczna polskiej specyfiki. Mówiąc o polskiej demokracji nie można zapominać, że to Korona wraz polskim Kościołem i Wielkim Księstwem Litewskim przez cztery wieki tworzyły demokrację, która

do dziś jest wzorem dla Europy. Jej filarami to:

- Konfederacja warszawska z 1573 r., która była pierwszym aktem tolerancji w Europie XVI wieku skłóconej wewnętrznymi wojnami wyznaniowymi.

- Dzieło Andrzeja F. Modrzewskiego „O poprawie Rzeczpospolitej" dla ówczesnej Europy było dziełem zupełnie nowatorskim, ponieważ „nie znała ona wówczas porządku politycznego zasadzającego się na wzajemnej życzliwości, dobrych obyczajach, głębokiej wiedzy i wierze".

- Sebastian Petrycy jest zbliżony do Locka, który „prawie o 100 lat wyprzedza go w ogólnej koncepcji wychowania fizycznego i moralnego. [...] Z jego rozważań o wychowaniu przenika głęboki patriotyzm [...] a pierwszy zaczął tworzyć teorię wychowania w typie edukacji narodowej".

- Utworzona w 1773 r. Komisja Edukacji Narodowej stworzyła pierwszy w Europie państwowy, świecki system oświatowy.

- Itd.

Dziś głęboko zawiedzeni jesteśmy naszą obecną sytuacją gospodarczą, poziomem naszych elit zwłaszcza politycznych, poziomem naszego szkolnictwa. Poziom dyskusji elit z narodem jest żenujący. Mamy wątpliwości czy czują one emocjonalną wieź nie tylko z polska kulturą ale nawet ze społeczeństwem, które ich wybrało? Stan polskiej publicystyki nie pozwala Polakom na ogólny ogląd ani państwowy, ani europejski. Wobec takiej sytuacji, nie mamy innego wyjścia, jak odwołać się do polskich korzeni i polskich uwarunkowań, po to, by poczuć jakiś grunt pod nogami i dostrzec na czym stoimy. Odnosimy nieodparte wrażenie, że rzeczywistość nasza określa bardziej XIX wiek, niż XXI, który powinien wyznaczać zupełnie inne standardy. A skoro wepchnięto nas do uwarunkowań XIX-wiecznych, zróbmy sobie powtórkę z historii, bo ponownie znaleźliśmy się pomiędzy Niemcami a Rosją, jak się wydaje, w dawnym politycznym wydaniu.

Rosja-Prusy/Niemcy dawniej

Chcąc zobaczyć prawdziwe oblicze stosunków polsko-rosyjskich odwołajmy się do niezwykłej książki rosyjskiego dziennikarza Nikołaja Berga, który pod koniec XIX wieku pisze następujący tekst:

„Polacy czy to w Królestwie Polskim czy na Litwie i Rusi nie przestaną nigdy być Polakami, takimi, jakimi widziało ich kilka rosyjskich pokoleń. Zawsze oni w głębi swych serc żywić będą te same nadzieje, też same marzenia i nie pozbędą się nienawiści do wszystkiego co rosyjskie. I jak ich przodkowie, jak i następne pokolenia nie dadzą się wyleczyć żadnymi zawodami i klęskami, żadną niesumiennością zachodniej polityki, żadnemi konfiskatami majątków, wieszaniami, i zsyłkami na Sybir. Takie jest nasze najgłębsze przeświadczenie.

Przy zmianie stosunków w Rosji, można nimi lepiej rządzić, można ostatecznie osiągnąć, że przestaną uważać Rosjan za Mongołów i barbarzyńców, za swego pierwszego i głównego wroga. Lecz w zupełności ich zadowolić: jest dla Rosji niepodobieństwem. Jest to tak samo próżne marzenie jak zlanie się Polski i Rosji w jeden bratni naród.

Nowa Rosja, jakikolwiek ustrój wybierze, pozostanie dla Polski tem, czem była dawna i teraźniejsza, to jest nieubłaganym wrogiem. Będzie tak samo gnębić ich i poskramiać bez litości. Pozbądźmy się tych marzeń.

Na ogromnych przestrzeniach między Bałtykiem a Czarnym morzem, między Uralem a Zachodnią Europą, dwóch panów być nie może. Rosya lub Polska musi wyłącznie rządzić i gospodarzyć.

My albo oni. Innego rozwiązania kwestii polskiej nie ma i być nie może1. To jest esencja konfliktu polsko-rosyjskiego".


A co na ten sam temat pisali Prusacy? 12 maja 1791 r., pruski minister Ewald Herzberger (1725-1795) w liście do drugiego ministra Girolomo Lucchesiniego (1752-1825) na temat Konstytucji 3 Maja pisze następujące słowa: Polacy zadali cios ostateczny monarchii pruskiej wprowadzając tron dziedziczny i ustanawiając konstytucję, która warta więcej niż angielska. W dwa dni później dodaje:

„Zdaje mi się, że Prusacy nie mogą już więcej myśleć o opanowaniu Gdańska [...]. Sadzę, że Polska stanie się przezeń także dla państwa pruskiego niebezpieczną i prędzej czy później zabierze mu Prusy Zachodnie, a może także nawet Wschodnie".

Pruski historyk Gustaw Stenzel (1792-1854) dopowiada:

„Jest rzeczą niewątpliwą, że albo niemieckie Prusy, albo słowiańska Polska musiały ulec w walce. Było to wewnętrzną koniecznością, i jakkolwiek fakt ten przejmuje nas jako ludzi głębokim współczuciem, jakkolwiek rozmaicie możemy oceniać zastosowane przy tem środki, należy jednak wyrzec głośno, że monarchia pruska i Rzeczpospolita polska nie mogły obok siebie istnieć."

Opinii Bismarcka już nie warto cytować.

Austrię, państwo mniejszości narodowych, możemy pominąć bo jej siłą była słabość, a więc paradoks, który zmuszał ją (czy raczej dynastię) do stosowania metody „dziel i rządź", która była wyjątkowo destrukcyjna w stosunku do podległych jej narodów.

Oczywiście, ktoś może zwrócić uwagę na dysproporcje w cytatach: dotyczący Rosji – jeden, dotyczący Prus – trzy. Warto jednak zauważyć, że dysproporcje te występowały w rzeczywistości. W głosie polityka rosyjskiego nie było obawy lub lęku o swój byt państwowy, słowa więc jego miały charakter czysto imperialny, a w chwili słabości Polski, brzmiały jak wyrocznia. Inaczej natomiast trzeba traktować wypowiedzi polityków prusko/niemieckich. Wypowiedzi, zwłaszcza pruskie, zawsze były podszyte mieszanką strachu o własny byt państwowy i nieprzepartą butą w odniesieniu do Polaków. W obu przypadkach zauważyć można pewną stałość. Stałość polityków rosyjskich opierała się na imperializmie, czymś, co można nazwać bezkarnością przestrzeni, która wyraża się w słowach: car jest daleko, a moja władza trzyma cię za mordę. Stałość polityki pruskiej szła w kierunku eksterminacji, a swoją pełnię osiągnęła za Hitlera.

Dla Rosji i Prus/Niemiec nie miało więc większego znaczenia czy Polska jest w granicach Księstwa Warszawskiego, Królestwa Polskiego, czy Drugiej Rzeczpospolitej, ważne było to, że leży pomiędzy nimi i że można czerpać z niej korzyści. Zewnętrzne uwarunkowania polityczne zamykające nas w kleszczach dwu lub trzech państw posiadały wystarczającą siłę, aby sparaliżować lub zniweczyć w zarodku wszystko to, co nie było w ich interesie. Gdy porównamy potęgę państwa prusko-rosyjskiego, bo ono dla nas ma taki właśnie wymiar, z potencjałem Polski w tamtych czasach, to z łatwością musimy dojść do przekonania, że w całym XIX wieku sytuacja polski nie miała żadnego rozwiązania. Polacy w tamtym czasie mogli się tylko buntować, i dobrze, że to robili, bo ta walka o swoje, postawiła podwaliny pod przyszłą niepodległość.

Wypada też przy okazji zaznaczyć, że ten ogromny wysiłek pracy o wolność i losy państwa polskiego decydowały się na wschodzie. Bez powstań narodowych w Kongresówce, Polska nie odzyskałaby niepodległości w 1918/1922 r., a powstanie wielkopolskie i powstania śląskie, nie miałyby w ogóle miejsca. Nie zaistniałaby przyczyna, dla której powstańcy mogliby chwycić za broń. Geopolityka Europy Środkowej, w tym przypadku, służyła nie nam, lecz państwom zaborczym lub architektom nowego porządku. Natomiast dziś w geopolitycznym położeniu piastowskim, powstania śląskie i wielkopolskie nabierają już większego znaczenia.

Rosja – Niemcy dziś

Dla Polaków bardzo ważnym pytaniem jest czy dziś geopolityczna sytuacja naszego państwa się zmieniła? W 1988 r., a więc w dziewięć lat po tzw. odzyskaniu niepodległości, „Fronda" zamieściła wywiad z Iwanem Duginem. I cóż tam czytamy? Rosja w swoim geopolitycznym oraz sakralno-geograficznym rozwoju nie jest zainteresowana istnieniem niepodległego państwa polskiego w żadnej formie. Nie jest też zainteresowana istnieniem Ukrainy. Nie dlatego, że nie lubimy Ukraińców lub Polaków, ale dlatego, że takie są prawa geografii sakralnej i geopolityki. Przecieramy oczy ze zdumienia. Czas się zatrzymał czy nic się nie zmieniło? Słowo „sakralny" budzi zdziwienie i lęk, nabiera również nieprzewidywalnego rosyjskiego znaczenia. To znaczenie nie ma nic wspólnego z wyobrażeniami XXI wieku, przypomina najgorsze czasy zaborcze XIX stulecia. W takim kontekście Smoleńsk 10.04.2010 r. ma już nieco inny wymiar. Wydaje się, że był on sygnałem nie tyle dla Polski, co bardziej dla Europy, że oto Rosja ponownie jest mocarstwem. A to oznacza, że znów jest ponad prawem i że może robić co chce. Stosunek do Polski i Polaków jest tego potwierdzeniem. Owszem, polskie elity miały prawo się przerazić, tym bardziej, że w wyniku wcześniejszego porozumienia Ameryki Obamy z Rosją, poczuły się zupełnie osamotnione. Ale trzeba podkreślić, że w polskich warunkach fakt taki nie jest ewenementem, a więc polskie społeczeństwo miało prawo oczekiwać od swoich reprezentantów godnej postawy. Stało się jednak inaczej. Tragiczne jest to, że stan taki utrzymuje się po dzień dzisiejszy. Zginęło prawie 100 najważniejszych osób w państwie, a demokratyczne społeczeństwo nie może doczekać się merytorycznej dyskusji z żadnej ze stron!

W Niemczech dziś trudno znaleźć tak jednoznaczną deklarację, bo po pierwsze Prus już nie ma, a po drugie obecne Niemcy, ze względu na ostatnią wojnę, zmuszone zostały do dyskrecji. Również sprawa niemiecka została przyćmiona katastrofą smoleńską. Mimo to, osobą sztandarową ciągle jest Erika Steinbach. Jej „nieprzemakalna" postawa wskrzesza najgorsze skojarzenia z epoki pruskiej. Powinien być to problem państwa niemieckiego, a jest nasz. Więcej, E. Steinbach cieszy się poparciem i wysokimi funkcjami w CDU oraz solidnym poparciem „Związku Wypędzonych". Fakty te napawają Polaków największymi obawami powtórki z historii. Ale są też inne fakty, które mogą składać się w nieciekawą całość. Pierwszym jest przeniesienie stolicy do Berlina. Zgodnie z tym, co mówił Adenauer, jest to nic innego jak wskrzeszenie idei pruskiej. Kolejne to istnienie: Powiernictwa Pruskiego, Wypędzonych (BdV) z nieprawdopodobnie dużą biblioteką „krzywdy" i tysiącami książek na ten temat, paragrafu 116 Konstytucji niemieckiej, traktatu granicznego, który nosi tytuł „...o potwierdzeniu", a nie o ostatecznym uznaniu granicy na Odrze i Nysie, a który został zneutralizowany przez porozumienie z Schengen; istnieniu polskojęzycznej prasy, która w okresie odbudowy państwa znalazła się w rękach albo niemieckiego, albo innego obcego kapitału itd. itd. „Wspólne oświadczenie Okrągłego Stołu" wokół Traktatu o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 12.06.2011 r. zobowiązuje polskie władze do powołania pełnomocników ds. mniejszości narodowych i etnicznych w województwach (w których jeszcze ich brak), do kompetencji których należeć będą również sprawy mniejszości niemieckiej w Polsce. Jakoś nigdzie nie wyczytałem w polskiej prasie powiązania tej uchwały z ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych, która, jak się wydaje została przygotowana nie dla tych mniejszości, które są, lecz raczej tych, które będą. Projekty wspólnych ambasad niemiecko-polskich jednoznacznie wskazują na wasalizację Polski... To oczywiście tylko niektóre z przykładów.

Ogólnie, Polacy chcą mieć pewność, że w Europie przestała istnieć XIX- wieczna zbankrutowana idea unifikacji narodów dla zbudowania jednolitego silnego organizmu państwowego. Odczuwają coraz większy dyskomfort w związku z rozbieżnością pomiędzy tym co głoszą politycy, media oraz szkoła, a tym, co odczuwa polskie społeczeństwo pozbawione głosu w sprawach własnej kultury, gospodarki i przyszłości. Przyjaźń niemiecko-rosyjska też napawa nas niepewnością bo obawiamy się, że stara formuła prawosławie-samodzierżawie-narodnost, nie została zarzucona, tak samo zresztą, jak idea kolonializmu, która pogrążyła nie tylko Europę, ale i większość świata wprowadzając gospodarkę i stosunki narodowościowe na poziom nierównej rywalizacji dyskryminacji.

Wszystkie te fakty zostały jednak do tego stopnia zrelatywizowane lub pominięte przez te media, że współczesnym Polakom niewiele one mówią. Relatywizacja, nieustająca wojna partyjna i dezorientacja polskiego społeczeństwa, brak rzetelnej informacji powoduje, że Polacy nie są w stanie dostrzec rzeczywistych problemów i zagrożeń własnego państwa a także swojej racji stanu. Polityka zagraniczna Polski oparta o Stany Zjednoczone, była niczym innym jak lekarstwem na kłopoty wynikające z geopolitycznego położenia Polski. Owszem po doświadczeniach historycznych sojuszu z Niemcami w okresie zaborów czy kilkakrotnego z Rosją, dziś przyszedł czas na próbę sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Jak na razie wypadł on nie mniej tragicznie.

Polska dziś

Dziś Polska ponownie znalazła się w uwarunkowaniach geopolityki piastowskiej. Jest to fakt tak oczywisty, że zdumienie budzi powszechne jego kwestionowanie. Kwestionuje się go tylko dlatego, bo w PRL-u o ziemiach zachodnich mówiono jako o piastowskich. Ciekawe, że dziś PRL ma się jeszcze całkiem dobrze, ale wszystko to, co było w nim sensowne jest kwestionowane lub w sposób bezrefleksyjny odrzucane. Profesor Zygmunt Wojciechowski, niekwestionowany autorytet przed, i po II wojnie, określił je jako „ziemie macierzyste". Nie z pobudek sensacyjnych czy patriotycznych, lecz racjonalnych. Po wielu wiekach wróciliśmy, lub zawrócono nas tam, skąd przyszliśmy. I jest to nasze miejsce na ziemi. Wojciech Wasiutyński dopowiada:

„Ktokolwiek spojrzy na ten tak odrębny obszar na mapie widzi od razu, że tylko dwa czynniki są dość silne, aby mogły ten obszar zagospodarować – Niemcy i Polska". Polska w tym regionie jest naturalnym czynnikiem stabilizującym, przede wszystkim Europę Środkową. Dla mocniejszej argumentacji przywołajmy jeszcze jeden cytat, tym razem z E. Kwiatkowskiego: Po zwycięskiej bitwie w 1410 r. Polska „stopniowo, ale nieodwołalnie wzrok odwraca [...] od zachodu i wybrzeży Morza Bałtyckiego, ucieka od drogi wielkiego oporu, ale i wielkich korzyści, ucieka od naturalnego posłannictwa, ale i obowiązku, oddala się od źródła swej siły kierując się coraz bardziej na wschód, do źródła swej słabości7. Najpierw poświęcona została wielka część ludności nadbałtyckiej [...]. Trudny obowiązek zaszczepienia kultury łacińskiej [...] przerzucony został na barki [...] Krzyżaków. Przez całe stulecia odbywał się raz rozpoczęty bez sprzeciwu Polski – proces spychania i rugowania ludności słowiańskiej na wschód [...]. Jedynie Polska mogła zaszczepić nową kulturę i nową władzę ze zgodą [...] Krzyżacy mogli uczynić to mieczem".

Dziś jesteśmy w tych samych uwarunkowaniach.

Polacy podczas I Zjazdu Solidarności wystosowali Posłanie do Narodów. Ma ono swe źródła zwłaszcza polsko-litewskie z okresu przełomu XIX i XX wieku. Ci spadkobiercy Korony i Wielkiego Księstwa Litewskiego głosili potrzebę federacji niezależnych państw dawnej Pierwszej Rzeczypospolitej. Propozycja „Solidarności", jak na tamte czasy, była jak najbardziej aktualna, a więc równość, niepodległość i solidarność wszystkich państw i narodów dominacji rosyjskiej. To była idea tzw. litewskich krajowców. Zachodnie Niemcy po anschlusie NRD, zamiast hasła równości i solidarności, na szalę położyły pieniądze i konieczność podporządkowania Europy Środkowej własnym interesom. W takiej formie niemiecka propozycja jest obca i pełni rolę destabilizującą, a polskie Posłanie do narodów przybrało pozycję alternatywną. Niestety w takim kontekście nie ma żadnej siły przebicia. Uderza w Rosję i jest propozycją do zwalczania z obu stron póki my żyjemy.

Polska siła lub słabość związana jest z kondycją Europy Środkowej i na odwrót. Splot silniejszych czynników destabilizujących i słabszych stabilizujących nie wróży Europie Środkowej ani Zachodniej niczego dobrego. Nakręca nową konfrontację. Los Polski jest języczkiem u wagi, ale dotyczy on bardziej kondycji polskich elit, niż uwarunkowań geopolitycznych. Europa Środkowa zdaje się tego w ogóle nie dostrzegać.

W polskim położeniu geopolitycznym przesądzające znaczenie mają ziemie zachodnie. Od tego do kogo będą należeć lub kto będzie z nich czerpał korzyści, zależy los polskiego państwa i kondycji gospodarki polskiej a także całej Europy Środkowo-Wschodniej. Parafrazując Mackindera można powiedzieć: Kto panuje nad Szczecinem i Gdańskiem/Gdynią, ten panuje nad ziemiami zachodnimi i północnymi – 1/3 polskiego terytorium. Kto panuje nad ziemiami zachodnimi i północnymi, ten panuje na całą Polską. Kto panuje nad całą Polska, ten panuje nad Europą Środkową.

Ps. Proszę powyższego artykułu nie traktować, jako patriotycznego, ponieważ patriotyzm jest formą zdrowego rozsądku. Proszę go potraktować, jako racjonalny głos w dyskusji.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.